Chodziło o jego wypowiedź z ubiegłego tygodnia, kiedy to oświadczył, że m.in. Polska w 1939 r. spowodowała wybuch wojny. Takiego idiotyzmu nie rozpowszechniano nawet po 1956 roku w PRL. Wczoraj Andriejew usiłował więc odwrócić kota ogonem: „Miałem na myśli, że polityka rządu Polski w latach 30. doprowadziła do katastrofy kraju. W wywiadzie nie byłem precyzyjny”.
Trudno uwierzyć w słowa doświadczonego rosyjskiego dyplomaty, że był nieprecyzyjny. Był też „precyzyjny” mówiąc, że napaść Stalina na Polskę nie była agresją, tylko bratnią pomocą. Widać, że prezydent Putin reanimuje z powodzeniem propagandę sowiecką, która jest w Rosji bezkrytycznie przyjmowana i uznawana za prawdę. Przesadzam?
W takim razie proszę posłuchać, co mówił kilka dni wcześniej Władimir Zajemskij, ambasador Rosji w Caracas w opiniotwórczej gazecie wenezuelskiej: „Domniemana inwazja wojsk sowieckich na Polskę w 1939 r. to kłamstwo, Polacy starają się ukryć własną drapieżną przeszłość”. Dalej tłumaczy, że byliśmy współsprawcami Holokaustu i faszystowskimi wspólnikami Hitlera. I nie zgodziliśmy się, by przez Polskę przeszły oddziały Armii Czerwonej, aby... bronić nas przed Hitlerem. Dlatego wybuchła wojna.
Andriejew i Zajemskij mówią więc słowo w słowo to samo, jakby z notatnika sowieckiego politruka. Brakuje tylko określeń „pańska Polska” i „uciemiężony lud pracujący”. Ale w tym prowokacyjnym szaleństwie jest metoda: Moskwa chce, by Polacy uważani byli w świecie za pieniaczy i niewiarygodnych partnerów. Jeżeli na tę prowokację nabierze się szef dyplomacji z PiS (i na dodatek zacznie rozrabiać w Brukseli), Rosja na tym tle pokaże się jako odpowiedzialne państwo, w przeciwieństwie do pańskiej Polski.