Joanna Lewandowska wyprowadziła się do nowego domku w miejscowości Ładne pod Włocławkiem. Jest to ładna, nie tylko z nazwy, ale i spokojna okolica. Jednak w obecnych czasach to nie wystarczy, trudno żyć bez kontaktu z najbliższymi, potrzebny jest także internet.
- W salonie Orange zapewniono mnie, że w mojej miejscowości bez problemów będzie można korzystać z mobilnego internetu - mówi pani Joanna. - Przez dwa tygodnie miałam testować urządzenie. Niestety, po przyjeździe do domu okazało się, że nie ma sygnału. Zadzwoniłam do konsultanta. Ku mojemu zaskoczeniu dowiedziałam się, że na tym terenie internet nie będzie działał.
Mobilnie? Czyli trzeba jechać w inne miejsce
Czytelniczka następnego dnia zgłosiła się do salonu przy ul. Kilińskiego 5. Wtedy okazało się, że podczas pierwszej wizyty pracownicy salonu mieli problemy z systemem komputerowym, które spowodowały, iż nie można było wycofać się z umowy. Sprzedawca zaproponował, że napisze reklamację. Po miesiącu Czytelniczka otrzymała odpowiedź, że jest to urządzenie mobilne i może łączyć się z internetem wszędzie.
- Do Włocławka mam specjalnie jechać, żeby skorzystać z internetu? - pyta poirytowana pani Joanna. - Przecież po to kupiłam mobilną usługę, żebym mogła korzystać z dostępu do internetu przede wszystkim u siebie na wsi.
Napisała odwołanie, ale ponownie dostała negatywną odpowiedź. Poniosła też koszty usługi, z której nie mogła korzystać.
Żeby w jakiś sposób załagodzić sytuację, w salonie zaproponowano jej 100 proc. rabatu na tę usługę. Kobieta była przekonana, że wszelkie problemy są już za nią. Myliła się.
Niech wypowie umowę, niech wypowie...
Gdy minął dwuletni okres obowiązywania umowy na telefon z tej samej sieci, wypowiedziała ją. Wtedy zaczęła otrzymywać rachunki na kilka lub kilkanaście zł. Ponowna wizyta w punkcie Orange skończyła się na obietnicy, że oddzwonią.
Ta sytuacja trwa od listopada 2014 roku.
- Czuję się oszukana - podkreśla pani Joanna. - Nie z mojej winy doszło do tego zamieszania.
Moja dziennikarska wizyta w salonie sprawiła, że kierowniczka poinformowała mnie, iż umowa została podpisana i nic już nie można zrobić dopóki nie zostanie wypowiedziana. Na nic zdała się próba przekonania kierowniczki, że nie z winy jej klientki doszło do takiej sytuacji. - Musi wypowiedzieć umowę - słyszałem jak mantrę.
Jednak mail do biura prasowego Orange zmienił sytuację na korzyść pani Joanny. W odpowiedzi można przeczytać, że po tak długim czasie biuro nie jest w stanie wyjaśnić jak przebiegała wizyta w salonie, o której wspomina klientka. Przypominają również, że w ciągu ostatnich miesięcy klientka nie regulowała płatności, co skutkowało zadłużeniem konta. W konkluzji jest jednak zdanie, które ucieszyło naszą Czytelniczkę.
- Ostatecznie numer został odłączony, a klientka nie zalega z żadnymi opłatami - pisze Maria Piechocka z Biura Prasowe Orange Polska.
Joanna Lewandowska dziwi się, dlaczego tak długo musiała walczyć z operatorem i udowadniać, że na skutek awarii ich systemu, a nie z jej winy, doszło do podpisania umowy, z której Orange nie wywiązał się.