Informacja o pieniądzach w cudzym portfelu działa prawie tak dobrze jak piersi, a nawet lepiej – bo na obie płcie. Niestety, informacja o pieniądzach PUBLICZNYCH dziwnym trafem nie działa w Polsce jak lep. Forsa gdzieś się wylewa, a ludzie przechodzą i patrzą jakby kapało z rynny. Nic dziwnego, że politycy na wszystkich szczeblach korzystają z tego patentu i pieniądze, które wyjęli z naszych portfeli, traktują jak dar od obcej (mało)inteligentnej cywilizacji.
Sadzimy drzewka? To poprosimy takie droższe, z grubymi pniami, żeby było ładnie. To nic, że połowa nie przetrwa dwóch lat. Się zapłaci i się posadzi kolejne. Zamarzy się nam pomniczek albo złota żabka – to już. Ozdobniki do urzędu – proszę. Nowe gmaszysko ważnej instytucji – a jakże! Najlepiej takie ze szkła i aluminium, w którym nie można latem okna otworzyć – no przecież jest klima.
A na samym szczycie tej piramidy są unijne fundusze. W głowie się nie mieści jakie inwestycyjne wodotryski wymyślają samorządy. I jakie są szczęśliwe, że się zmieściły z terminami i formalnościami. A to, że psu na budę te inwestycje w miasteczkach, na które leci już demograficzna bomba, pies drapał. Wszak inwestujemy! A mało(inteligentna) cywilizacja niech sobie cycki ogląda w internecie. I płaci.
Na szczęście są jednak takie rzadkie momenty, kiedy ze szlaucha poleci lodowata woda i władza trzeźwieje. Trzeba było afery i medialnej inwazji, żeby władze Torunia poszły po rozum do głowy i ruszyły wreszcie sprawę socjalnego osiedla przy ul. Olsztyńskiej, na którym zmieszano niezamożnych, porządnych ludzi ze zwykłą bandyterką. Ta ostatnia błyskawicznie nowiusieńkie bloki zamieniła w Riodeżanejro – wyrwane drzwi i domofony, dziury w ścianach na przestrzał i wszechobecne dilerskie freski. Wiele lat się nie dało i trzeba było co roku pchać pieniądze w ratowanie substancji, a teraz jednak się da. Albo i nie. Poczekamy, zapłacimy.
