- No co za… Musicie o tym napisać.
- Ale co się stało?
- Facet miał czelność wywiesić baner wyborczy naprzeciwko mojego okna. I pisze na nim, że chce reprezentować moje problemy.
- Ale co w tym złego?
- To, że pół roku usiłowałem się z nim umówić, bo wydawało mi się, że jest osobą najbardziej kompetentna w sprawie, którą chciałem przekazać. Pół roku całowałem klamkę albo zbywano mnie telefonicznie.
- Cóż…
- Ale najgorsze jest to, że mi ta gęba dzisiaj zagląda do okna. Musi pan o tym napisać.
- A to się pan za późno obudził. Za moment wybory, ugrzęźniemy w jakimś przedwyborczym procesie i sprawa spełznie na niczym.
- Hmmm, może i racja, ale nich mi pan wierzy, że zaraz po wyborach zgłoszę sprawę do prokuratury – o wyłudzenie publicznych pieniędzy na działalność, której ten pan i tak nie prowadzi.
„Powodzenia”, myślę sobie i oczami wyobraźni widzę już tego prokuratora, który występuje o zniesienie immunitetu posła-nieroba. Już widzę, jak wyprowadzają krawaciarza z gmachu Sejmu w kajdankach, a przedstawiciele Skarbu Państwa zacierają ręce na widok zwróconych podatnikom dziesiątków tysięcy upchniętych w skarpety.
No właśnie, ale jak właściwie dziś sprawdzić, czy przedstawiciele narodu zasłużyli na nasze poparcie. Bo przecież nie danymi o kilometrówce. Powiecie – przejrzeć statystykę interpelacji i zapytań. No więc niekoniecznie. Posłanki, posłowie i posłowiszcza rozgryźli ten temat doskonale, podpisując się gremialnie pod każdą z interpelacji.
W ten sposób tym samym przejawem aktywności poselskiej można obdarować dwa tuziny posłów. A kto nie wierzy, niech wypyta swojego ulubieńca o szczegóły dotyczące którejś z interpelacji. Testowałem to wielokrotnie – wielu wybrańców narodu nawet nie pamięta, co podpisało.
Inna rzecz, że sporo tych aktywności jest produkcją zwykłego informacyjnego szumu. Wygląda to tak: poseł robi poranną prasówkę, zaznacza flamastrem co ciekawsze wątki i nakazuje dyrektorowi biura zredagować zapytanie do stosownego resortu.
Roboty niewiele, statystyka puchnie. I tylko te bezimienne żuczki z ministerstw i innych instytucji muszą po godzinach tłuc tasiemcowe odpowiedzi na te podrygi aktywizmu. I oni są największymi ofiarami każdej nadchodzącej kampanii.
Jaki morał z tego wszystkiego? Może taki, żeby dla społecznej higieny, nie głosować na tę buzię, która nam zawisła przed oknem - niech nam spróbują przypomnieć o sobie inaczej. Byle nie zagnieździli się w lodówkach.
