Przed tygodniem pewien mój zacny znajomy opublikował w swoim internetowym kanaliku zdjęcie jakiegoś cymbała, który wyrażał w sieci radość z powodu śmierci Ukraińca. Tak, tego Ukraińca, którego pracodawczyni wywiozła do lasu i tam pozostawiła bez opieki, umierającego. Według znajomego taki margines trzeba tępić i publicznie piętnować.
Może i trzeba – myślę i przyglądam się zdjęciu tegoż Kuby: młodego gamonia z czubem włosów postawionych na sztorc. Ale wcale nie złość we mnie wzbiera, tylko żal. Bo co winny ten młodzieniaszek, że jego szczenięce lata przypadły na czas globalnej sieci. I że głupoty, które dziś z siebie wypluwa – a jutro będzie się ich wstydził – pozostaną w sieci już na zawsze. Za kilkadziesiąt lat dokopie się do nich wnusio i będzie wnusiowi przykro, że jego dobry i nobliwy dziadzio był w dzieciństwie moralnym zbójem.
Jak dobrze było dorastać w czasach, gdy audytorium wszystkich wypowiadanych przez nas głupot stanowił trzepak albo klatka schodowa. Zastanawiam się, jakbym sam się poczuł, gdyby nagle powróciły do mnie wszystkie wypowiedziane w życiu głupoty. Gorąco mi się robi na samą myśl.
Potępienie Kuby z Ząbkowic zeszło się w czasie z procesem, który rusza właśnie w Wodzisławiu. Chodzi o piątkę innych cymbałów, którzy w okolicznym lesie czcili odpalonymi racami i swastyką z wafelków urodziny Adolfa Hitlera, dziękując mu za to, co uczynił dla Polski.
Z ciekawością będę śledził ten proces, a mam nadzieję, że ze mną również Adam Bodnar. Bo rozstrzygana w nim będzie fundamentalna kwestia prawa do wolności przekonań. O ile propagowanie nazizmu jest w Polsce słusznie zakazane, to wyznawanie go w leśnej głuszy – bynajmniej. Prawo do bycia idiotą jest prawem niezbywalnym. I wara komuś od twojego idiotyzmu, dopóki nie chcesz uczynić idiotą bliźniego.
