Odwiedziłem ostatnio znajomego profesora. Choć ciało już bardzo leciwe, umysł nadal w fantastycznej kondycji. Nic dziwnego - przez całe życie był profesor wielką postacią w swojej dziedzinie. Problem w tym, że po tę wiedzę sięgają nieliczni, a świat uciekł gdzieś daleko od problemów, którymi przez dziesięciolecia zajmował się profesor.
Dziwne było to uczucie - rozmijania się. Profesor, dla którego nośnikiem informacji jest nadal słowo wystukane na maszynie, mówi o współczesności tak, jak sobie ją w cały internetowym skomplikowaniu jedynie wyobraża. Cóż, w tym oceanie rzeczywistości pływa jak ryba w wodzie pokolenie moich dzieci. Pokolenie profesora ogląda ją jedynie przez zaparowany bulaj w kajucie.
Ale ta zasada działa w dwie strony. Profesor denerwuje się gdy słyszy o rekonstrukcjach historycznych - jedną z ulubionych ostatnio polskich zabaw. Gniewa się na te sztuczne wybuchy, bo zbyt wyraźnie huczą mu w pamięci te prawdziwe. Zbyt dobrze pamięta swąd spalenizny puszczonego z dymem miasta i jęki rannych. Tak to już jest że ta więź porozumienia pomiędzy pokoleniami z czasem z sznura zamienia się w nitkę.
Niektórzy z nas wybiorą się zapewne na rekonstrukcję bitwy grunwaldzkiej. Będzie ogień i szczęk oręża. Dobrze, że nie mogą już tego zobaczyć dawni mieszkańcy Dąbrówna. A tak się składa, że dokładnie dziś mamy rocznicę zajęcia tego miasteczka, które miało nieszczęście stanąć na drodze wojsk Jagiełły. Schroniła się w nim cała zalękniona okoliczna ludność. “Starcy i młodzi, bezbronni, także uzbrojeni, zostali wycięci w pień - pisze historyk. - Białogłowy zostały rozebrane do naga i tak oprowadzane, a wiele kobiet i dziewcząt chorych lub nawet martwych zostało zgwałconych. Potem miasto zostało splądrowane i spalone”. Badania archeologiczne potwierdziły bestialskie okrucieństwa.
Ale cóż, przez zaparowany bulaj w naszej kajucie nie widać już dramatu Dąbrówna.
Ciekawe jak nas kiedyś zobaczą.
