Ów miły i dobrotliwy (na pierwszy rzut oka) ojczym miasta ma obłędną ideę. Uparł się, by obwodnicę drogi ekspresowej S5 wokół miasta poprowadzić przez... sam środek miasta, mimo że jest możliwość skierowania setek tysięcy ciężarówek kilka kilometrów od rogatek. To ewenement na skalę europejską. Wczoraj do grona zwolenników tej niemądrej koncepcji dołączyli bydgoscy taksówkarze. Niejaki Zbigniew Kurkiewicz, szef Zrzeszenia Transportu, wtóruje Dombrowiczowi. Odkrył, że "miasto jest zakorkowane, nieprzejezdne, a ulice - niebezpieczne". I jedynym na to lekarstwem jest obwodnica przez centrum Bydgoszczy. Paranoja.
Tajemnica maniakalnego uporu prezydenta Bydgoszczy jest łatwa do wyjaśnienia i Dombrowicz wcale tego nie ukrywa! Twierdzi, że w innych miastach budowano drogi za pieniądze z budżetu państwa. A biedna "Bydzia" musi za swoje. "Nie mamy pieniędzy, by wybudować wielopoziomowe skrzyżowania" - łkał prezydent w rękaw żurnalistom. I zakończył dramatycznie: "S5 nam się po prostu należy".
Drogi prezydencie stolicy regionu. Należy to się psu miska. Jeśli chce pan przejść do historii miasta, to mądrzej jest po prostu zdobywać pieniądze, jak to robi choćby Toruń. A pan chce przy jednym ogniu upiec dwie pieczenie - zbudować sobie pomnik Konstantego Wielkiego i zasmrodzić miasto. Jakże pięknie to będzie wyglądało: wielopoziomowe skrzyżowania, tunele, estakady, mosty; słowem kujawsko-pomorski Nowy Jork. I wtedy usiądzie pan sobie w swoim nowym, szklanym ratuszu - akwarium na Starym (sic!) Rynku i pomyśli, że jest prezydentem uszytym na miarę XXI wieku. A to, że dziesiątki tysięcy ciężarówek dziennie przewali się przez miasto?
Cóż, bydgoszczanie mogli przecież zamieszkać na Osowej Górze.