Sprawiedliwości zamierzam dochodzić nawet w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Przykre doświadczenia z toruńską strażą miejską Bartosz Mołczan przeżył przy ulicy Kopernika na Starówce. To było w lutym. Nasz Czytelnik po tym incydencie wierzył w sprawiedliwość. Jednak kilka dni temu dowiedział się, że prokuratura umorzyła śledztwo w tej sprawie. Postanowił więc przestać milczeć i opowiedział o wszystkim "Pomorskiej".
Bartosz Mołczan wraz ze swoim kolegą wracał nocą z imprezy. Przed jednym z toruńskich klubów zauważyli dziwnie zachowującą się kobietę, a przy niej strażników miejskich.
Złamał nogę za spokój
- Byliśmy ciekawi, co tam się dzieje i stojąc 10-15 metrów od interwencji obserwowaliśmy rozwój sytuacji - relacjonuje Bartosz Mołczan. - Byliśmy spokojni, nikomu nie przeszkadzaliśmy. Mniej więcej po minucie podszedł do nas jeden z funkcjonariuszy i wulgarnie powiedział, żebyśmy sobie poszli.
Na słowach się jednak nie skończyło. Zdaniem pana Bartosza, strażnik miejski po zwróceniu uwagi na jego niekulturalne zachowanie, odepchnął kolegę Bartosza Moczała.
- Powiedziałem mu, że tak się nie robi i zostałem zaatakowany - opowiada. - Strażnik nadepnął mi na nogę, złapał mnie za kurtkę i rzucił na chodnik. W tym momencie złamał mi nogę. Do dziś odczuwam ból. Mimo że leżałem na ziemi, funkcjonariusz nie przestawał mnie kopać. Jakby tego było mało, dostałem jeszcze kilkanaście ciosów nogą w głowę. Byłem w szoku.
Nasz czytelnik nawet nie bronił się przed kolejnymi atakami strażnika.
Pierwszy raz go widział
Kilka dni później doszło do konfrontacji między poszkodowanym a agresywnym strażnikiem. Funkcjonariusz nie przyznał się do winy, co więcej, powiedział, że pana Bartosza pierwszy raz widzi na oczy, jakby do zdarzenia w ogóle nie doszło.
W konsekwencji prokuratura umorzyła śledztwo. - Nie mieliśmy wystarczających dowodów na popełnienie przez strażnika przestępstwa - mówi Ewa Janczur z Prokuratury Toruń Centrum-Zachód.
Do sądu wpłynęło już zażalenie obrońcy poszkodowanego.
Co na to komendant straży miejskiej Wiesław Lewandowski? Jego reakcja była nerwowa. Po krótkiej rozmowie z dziennikarzem "Gazety Pomorskiej" i Radia GRA odłożył po prostu słuchawkę.
Połączą siły
Nasz Czytelnik nie zamierza jednak milczeć. Będzie walczył o sprawiedliwość. Zawiadomił nawet Helsińską Fundację Praw Człowieka, zajmującą się sprawami, w których doszło do naruszenia prawa i wolności człowieka. W liście do tej organizacji pan Bartosz porównał zachowanie toruńskich municypalnych do milicji w okresie PRL.
- Takie metody stosowano za czasów komunistycznych - mówi. - Tak też pracują służby w Iraku, ale u nas, w cywilizowanym kraju, takie zachowanie jest karygodne. Jeśli nie wywalczę sprawiedliwości, skieruję sprawę przed trybunał do Strasburga.
Pan Bartosz będzie też żądał od straży miejskiej odszkodowania w wysokości 50-80 tysięcy złotych.
Nie pierwszy raz
To kolejne tak poważne oskarżenie pod adresem toruńskich strażników miejskich. Na łamach "Pomorskiej" szeroko informowaliśmy już o sprawie Sławomira Okońskiego, który również został bezprawnie poturbowany przez municypalnych.
Przypomnijmy. Do siedzących w samochodzie dwóch mężczyzn nagle podbiegli municypalni. Były podejrzenia, które później okazały się niesłuszne, że panowie powybijali wcześniej sklepowe witryny i pijani chcieli jechać samochodem. Funkcjonariusze wybili szybę w aucie i siłą ich wyprowadzili. Jeden ze strażników miejskich wykręcał rękę Sławomirowi Okońskiemu. Przez niesłuszne i niesprawdzone podejrzenia funkcjonariuszy, poszkodowany miał złamaną rękę. Prokuratura również i w tym przypadku umorzyła śledztwo. Prawdopodobnie panowie połączą siły i wspólnie walczyć będą o sprawiedliwość. - Razem możemy zdziałać więcej - tłumaczy Bartosz Mołczan. - Wierzę, że damy radę. Chcemy udowodnić, że jesteśmy niewinni, a strażnicy przekroczyli swoje uprawnienia i nie powinni już pracować w straży.