Obejrzyj: Tak było na Festiwalu Pierogów Świata w Toruniu

To był Spływ Walentynkowy członków i sympatyków Sekcji Turystyki Kajakowej Regionalnego Towarzystwa Wioślarskie „Lotto – Bydgostia”. Od poprzedniej imprezy na Głomi diametralnie różnił się aurą – teraz było słonecznie i zimno.
Tak jak za pierwszym razem nie mogło zabraknąć widowiskowych wywrotek. Mówi się, że prawdziwy spływ bez przymusowej kąpieli nie liczy się, więc tradycji stało się zadość.
Choć szczerze mówiąc morsowanie na kajaku różni się od tego bardziej tradycyjnego tym, że uczestnicy nie robią tego dobrowolnie i z uśmiechem na twarzy, a wręcz przeciwnie – rzecz dzieje się niespodziewanie, gwałtownie i kajakarze na szczęśliwych nie wyglądają. Kilka minut w lodowatej wodzie wystarczy, aby doświadczyć zaczątków hipotermii. Toteż trzeba szybko wydostać się na brzeg, zdjąć mokre i założyć suche odzienie. Nie jest to łatwe, za to wyczerpujące fizycznie, dosłownie wysysające siły.
To też może Cię zainteresować
Głomia między Krajenką a Skórką płynie dość szybki, kreśli w dolinie esy floresy, zmuszając do ostrego manewrowania. Natura utrudnia jeszcze to zadanie rzucając w nurt drzewa.
Ten pechowy próg
Największym wyzwanie jest jednak próg pod mostem w Żeleźnicy – wsi przy drodze wojewódzkiej nr 188. Na skok decyduje się jako pierwszy na swojej jedynce Krzysztof Dybowski… Poszedł lewą stroną, gdzie nurt wydawał się nieco mniejszy, ale poniżej progu czaiły się zdradliwe kołki wbite w dno. Zauważył je dopiero, gdy spadał w czeluść, ale trafił dokładnie między nie.
Pozostałe załogi poszły więc prawą stroną, gdzie próg był nieco wyższy i siła nurtu większa. Ci, którzy nie mieli na sobie kajakowych fartuchów (przykrywają kokpit przed wlaniem się wody), przypłacili śmiałość i słabe rozpoznanie przeszkody niezłą kąpielą – woda wdzierała się do kajaków, zalewała wnętrza i ludzi. Zaraz więc trzeba było dobić do brzegu, aby wylać wodę i skonstatować, że wszystko od pasa w dół jest o zgrozo mokre i zimne. Co gorsza ostatnia załoga na kajaku dwuosobowym straciła równowagę i skok przypłaciła w lodowatych odmętach.
Agnieszka Głowacka, szefowa sekcji „Bydgostii”, z poświęceniem pomagała oby panom przebrać się, oddając im zresztą swoje zapasy odzieżowe.
Ale co robić – płyniemy dalej! Rzeka coraz piękniejsza, ale też wymagająca, bo kręcąca z zapałem to w prawo, to w lewo.
Druga wywrotka
Gdzieś za osadą Dolnik ta sama załoga, która „kąpała się” w Żeleźnicy, przewraca się na jednej z wielu gałęzi sięgających z jednego na drugi brzeg. Rzecz dzieje się na oczach płynących z tyłu Agnieszki i Krzysztofa, zaś reszta spływu była już daleko z przodu.
Długie oczekiwanie na „ogon” spływu zaniepokoiło tylko Iwonę Jeziorską i wyżej podpisanego autora tekstu i zdjęć, więc ruszyliśmy szybko po rączy nurt, po około kilometrze docierając na miejsce. Ofiary wypadku nie były już w tak dobrej kondycji jak za pierwszym razem, wykazując oznaki hipotermii.
To też może Cię zainteresować
Decyzja może być tylko jedna: marsz lądem pod opieką Agnieszki do najbliższej drogi, gdzie miał przyjechać busem nasz kierowca, pan Eugeniusz. Krzysztof zaś przesiadł się do opróżnionej dwójki, holując swoją jedynkę. Iwona dosiada jedynki Agnieszki, a reporter spłynął drugą dwójką.
Gdy dopływamy wreszcie do jazu w Skórce, panowie byli już przebrani i rozgrzani w ciepłym wnętrzu busa.
Głomię zapamiętają na długo. W końcu był to Spływ Walentynkowy.