Przed tygodniem Piotr Tymochowicz, były PR-owiec wielu polskich polityków, został skazany za „posiadanie i rozpowszechnianie pornografii dziecięcej”. Sąd wpakował go za kraty na trzy lata.
Sprawa dziecięcej pornografii pośród elit nie jest niczym nowym. Już przed dekadą toczył się głośny proces ulubieńca mediów Andrzeja Samsona, człowieka o trudnych do przecenienia zasługach, jednego z pionierów polskiej psychoterapii (Samson zmarł, nie doczekawszy prawomocnego zakończenia sprawy). Zaskakuje jednak wyrok, jaki zapadł wobec Tymochowicza.
Trzy lata bezwzględnej odsiadki wydaje się z jednej strony niczym wobec zamachu na dzieci, jakiego się dopuszcza pornograficzne podziemie. Z drugiej - to kara niewspółmiernie wysoka w stosunku do innych czynów związanych z pedofilią. Bo owo rozpowszechnianie, którego miał się dopuścić Tymochowicz, polegało na tym, że PR-owiec korzystał z programu peer-to-peer, w którym „biorca” w trakcie pobierania staje się jednocześnie „dawcą”.
Dodatkowym argumentem obciążającym Tymochowicza było to, że - jak uznała pani sędzia - działał „z wyjątkowo błahych pobudek zaspokojenia swojego popędu płciowego”. Może i błahych, ale pozwolę sobie przypomnieć, że to wskutek tegoż popędu wybuchła m.in. wojna trojańska i zamordowany został Jan Chrzciciel.
Nie widzę racjonalnego powodu, dla którego Tymochowicz za brudną pornografię miałby siedzieć w kiciu 3 lata, podczas gdy ksiądz, który przez kilkanaście miesięcy miał gwałcić 13-latkę - ledwie rok dłużej.
Jest mimo wszystko różnica pomiędzy paskudną komputerową pasją Piotra T. a czynem mieszkańca Wrocławia, który za próbę skłonienia 14-latki do seksu dostał ledwie rok w zawiasach. Albo molestowaniem 9-latki z Myszkowa, które zakończyło się półrocznym wyrokiem. Reguły prawa powinny być czyste, nawet w najbrudniejszych zakamarkach życia.