Zerowe wyniki dochodzenia w sprawie samobójczej śmierci Barbary Blidy to kolejna odsłona polskiej sprawiedliwości. Parę razy, jako dziennikarz, miałem nieprzyjemność stawać przed obliczem Temidy i solennie obiecywałem sobie, że to ostatni raz. Rozprawy ciągnęły się latami, świadkowie chorowali, później na zwolnieniach byli sędziowie, wreszcie nie pojawiali się adwokaci, przysyłając w zastępstwie zasapanych praktykantów nie mających pojęcia o sprawie.
Czy można w tej sytuacji dziwić się Polakom, że prawie połowa źle ocenia wymiar sprawiedliwości? Może to akurat ci, którzy przegrali procesy i czują się pokrzywdzeni. Ale ja w to nie wierzę. Każdy rozsądnie myślący Polak wie, że najlepsza rzeczą, jaką może zrobić - to trzymać się z dala od sądów. Nowy minister sprawiedliwości Andrzej Czuma (który zlecił sondaż) twierdzi, że otwiera to nowy etap w polskim wymiarze sprawiedliwości. Chciałbym w to wierzyć, ale też nie potrafię. To samo powtarzał Zbigniew Ziobro, autor pomysłu sądów 24-godzinnych, który stał się batem nie na bandytów, a tylko pijaczków. Wcześniej rewolucję zapowiadała Barbara Piwnik i Lech Kaczyński.
Śledząc proces austriackiego zwyrodnialca Josefa Fritzla szok przeżyłem dwa razy. Najpierw - czytając o jego bestialstwie, później - kiedy po pięciu dniach zapadł wyrok skazujący.
Wczoraj rozpoczął się proces b. senatora kilku kadencji Henryka Stokłosy. I od razu został przerwany. Nic dziwnego - prima aprilis.