Ciągle im mało. Mimo iż rozmawiali przez kilka godzin, wspominali licealne lata i opowiadali o sobie, o tym, jacy są dziś, znów chcą się spotkać. Gdy Elżbieta Kaszubowska rzuciła hasło: - Spotykamy się na siedemdziesiątkę, wszyscy od razu podchwycili ten pomysł. - Tak, koniecznie. Musimy - powtarzali dziewczęta i chłopcy 50 lat po maturze. - Wtedy wszyscy będziemy świętowali 70 lat.
Z czasem ich więzi - zamiast słabnąć - przeciwnie wzmacniają się. Sami do końca nie wiedzą, w czym tkwi tajemnica. Bywa, że dzwonią do siebie i pytają, co słychać, a nawet sobie pomagają. Trzymali się klasami, ale tym razem spotkała się nie tylko klasa „B”, której wychowawczynią była nieodżałowana Eleonora Mindak, ale i klasa „A”, której wychowawcą był Henryk Sikorski. Na tegorocznym zjeździe maturzystów z roku 1966 zaproszono nauczycieli Zofię i Józefa Kucharskich oraz Krystynę i Henryka Sikorskich. A że do profesora, mimo niemal siedemdziesiątki na karku - należy zwracać się z estymą - stąd pewnie przejęzyczenie jednego z absolwentów, które rozbawiło wszystkich do łez. Owo „Henryku Sienkiewiczu” do poważnego profesora polonisty spodobało się tak bardzo, że pewnie zostanie zapamiętane długo. I o to właśnie chodzi - takie wspomnienia i anegdoty wracają i budzą śmiech.
Każdy ma coś własnego do opowiedzenia, wiele historii jest wspólnych. Niektórzy zapomnieli, ale inni pamiętają.
Furorą na zjeździe były wagary. Bo te z lat 60. XX wieku to było coś, wymagały odwagi. Oczywiście były spontaniczne. Majowa pogoda tak piękna, że szkoda było nie skorzystać. Tak więc połowa klasy nie poszła do szkoły, a wszystko później i tak wydało się za sprawą pięknej opalenizny.
Przywołano też wykopki, na których „chłopcy” zostali przyłapani na degustacji wina.
To były inne czasy. Dziewczyny nosiły granatowe fartuszki ze świecącą podszewką i białe kołnierzyki. Obowiązkowe były tarcze szkolne. Pierwsze randki bywały komentowane, tak jak te z chłopakami z Technikum Budowlanego im. Gagarina w Bydgoszczy, którzy mieli praktyki przy budowie szkoły w Malachinie. Dziewczyny musiały się pilnować nawet po lekcjach, bo nauczyciel mógł zauważyć założone akurat szpilki. A na zjazd o mały włos nie dojechałaby jedna z koleżanek. Pomyliła datę spotkania. Zawiadomiona telefonicznie - dojechała z Gdańska. Radość była wielka, bo była pierwszy raz po pięćdziesięciu latach.