Tego samego dnia odezwali się spadkobiercy stalinowskiego NKWD. Poseł do Dumy z prokremlowskiej partii "Jedna Rosja", niejaki Markow, poinformował, że Rosja... uwolni polskich, ukraińskich, łotewskich i estońskich historyków od ucisku państwowej dyktatury! Jasno widać, że - przepraszam za kolokwializm - odbiło nie tylko zachodnim sąsiadom Polski, ale też i moskiewskim politykom. Fałszowanie historii, zdaniem rosyjskiego deputowanego, odbywa się u nas nagminnie i jest wspomagane przez aparat państwowy.
Żeby było bardziej groteskowo - poseł Markow oświadczył, że u nich, szlachetnych pogrobowców Dzierżyńskiego i Berii, "nie ma właściwie przypadków fałszowania historii". Jest tylko krystalicznie prawda, chociaż Polakom to "właściwie" robi ogromną różnicę. Swoją drogą ciekaw jestem, jak Rosjanie zamierzają nas "uwalniać" od dyktatury historyków? Parę razy w historii już próbowali i zawsze kończyło się to rzeką polskiej krwi.
Idiotyczne oświadczenie Siergieja Markowa jest pokłosiem wtorkowej decyzji prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa. Powołał on specjalną komisję, która zwalczać ma fałszerstwa świata, godzące w "międzynarodowy prestiż Federacji Rosyjskiej". Cóż, po pierwsze - ten prestiż należy najpierw zdobyć. I to nie gazem i ropą, tylko przyzwoitością. Po drugie - ewidentne, nieprawdopodobne kłamstwa rosyjskiej prokuratury wojskowej w sprawie zbrodni w Katyniu kompromitują prezydentów FR - Putina oraz Miedwiediewa. I po trzecie: młode demokracje b. satelitów ZSRR przy zamordystycznych ciągotach Kremla to bardzo dojrzałe systemy polityczne.