Ale z Frankfurtu nad Menem Polskę widać trochę inaczej niż z Nakła, Torunia, Bydgoszczy czy Włocławka. W skali makroekonomicznej nasze wyniki być może są imponujące, natomiast z punktu widzenia zwyczajnego Polaka nie wygląda to tak wesoło: zarobki - jeśli nie maleją - to stoją. Jeszcze dwa lata temu za pełny wózek zakupów płaciliśmy 100 - 150 złotych, dziś dwa razy tyle. Benzyna, mimo niebywałego spadku cen ropy, kosztuje prawie pięć złotych za litr, prąd coraz droższy, podobnie jak gaz, leki i czynsze. A o emeryturach nawet szkoda mówić. Tymczasem gdzieś w tle czai się sławetna (jak każdego roku) kryzysowa dziura budżetowa, oznaczająca dalsze cięcia w służbie zdrowia, edukacji i nakładach na rozwój techniki.
Pod jednym względem Niemcy mają rację. Jeśli przyjąć, że byliśmy bardzo biedni, a teraz ubożejemy wolniej od naszych bogatych sąsiadów - to rzeczywiście trzymamy się krzepko.