Zobacz wideo: CBŚP rozbiła grupę przestępczą w regionie

- Lekarz w Ukrainie powiedział, że mogę mieć chorobę Parkinsona - Oleksandr H., oskarżony o usiłowanie zabójstwa powiedział w środę w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy.
Od roku już trwa proces dotyczący usiłowania zabójstwa obywatela Ukrainy mieszkającego w Bydgoszczy. Aleksander P. został znaleziony 3 października 2020 roku, kiedy leżał na kupie gruzu w rejonie ulicy Nadrzecznej w Bydgoszczy. Zauważył go spacerowicz z psem.
Poszkodowany miał - jak się później okazało - rany kłute, uszkodzoną opłucną, śledzionę, perforację żołądka. Prokuratura zarzuca, że został napadnięty przez znajomego, obywatela Rumunii Caramana F. i Oleksandra H., również Ukraińca mieszkającego w Bydgoszczy. Z ustaleń wynika, że wieczorem 2 października u F., w mieszkaniu przy ulicy Grunwaldzkiej, świętowano urodziny jego partnerki.
To Cię może też zainteresować
Podczas rozprawy w bydgoskim sądzie, która miała miejsce w 24 sierpnia, Oleksandr H. opowiedział o swojej przeszłości. Mężczyzna kilka lat temu (podobnie, jak drugi z oskarżonych) ułożył sobie życie w Polsce. Wcześniej jednak - jak twierdzi - brał udział w walkach na froncie w Donbasie. Utrzymuje, iż stwierdzono u niego PSTD, czyli syndrom stresu pourazowego.
9 godzin w zasypanym okopie?
- Czy występowanie PTSD u pana stwierdził lekarz? - dopytywał sędzia Andrzej Rumiński. Oskarżony potwierdził, a na pytanie, w jakich okolicznościach doszło do postawienia takiej diagnozy, wyjaśnił, że miało to miejsce po wydarzeniach na froncie we wschodniej Ukrainie.
- Zostałem przysypany, kiedy zawalił się okop. Spadł na mnie sufit, belki z ziemią, nie mogłem się ruszyć - mówił mężczyzna. - Byłem świadomy, mogłem oddychać i mówić, bo znajdowałem się przy ścianie. Nie byłem w stanie jednak wydostać się spod ziemi. Koledzy wydostali mnie z okopu po jakichś 8, może 9 godzinach. Nie mogli wcześniej, bo trwały walki.
Oleksandr H. twierdzi, że trafił do szpitala, z którego wypisano go po miesiącu. Oprócz PTSD miano u niego stwierdzić chorobę Parkisnona. H. utrzymuje, że dostał też skierowanie do szpitala psychiatrycznego, ale do niego nie dotarł. Na pytanie sędziego, dlaczego nie dotarł do lecznicy, odpowiedział: - Bałem się, że już z niego nie wyjdę.
Przyznał też, że nie dysponuje żadnymi opiniami lekarskimi, które mogłyby potwierdzić to, co mówił.
Bo zdarzeniu na froncie nie był agresywny, ani nerwowy, ale - jak twierdzi - jeszcze przez wiele miesięcy był nadwrażliwy na hałas. Twierdzi też, iż z powodu PTSD zajęło mu ponad cztery miesiące, zanim zrozumiał, że nie jest już na froncie, tylko "w swoim mieście".
Rozbieżne wersje
Sąd czeka na opinię psychiatryczną dotyczącą stanu zdrowia Oleksandra H. Chodzi o ustalenie, czy mężczyzna był poczytalny. Biegli psychiatrzy i psycholog mają stawić się w sądzie 23 września.
Z zeznań świadków wcześniej przesłuchiwanych w procesie wynika, że
Na poprzedniej rozprawie zeznawała inna ze świadków. Opowiadała, co wydarzyło się w wieczór poprzedzający dramatyczne zdarzenia przy ulicy Nadrzecznej. - Bawiliśmy się na urodzinach Tatiany w mieszkaniu przy ulicy Grunwaldzkiej - mówiła we wtorek w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy kobieta zeznająca w charakterze świadka. Wyjaśniła, że Tatiana to partnerka Oleksandra H. Byłam tam z mężem i córką. Przyjechał po nas Roman (tak nazywano Caramana F.). Na przyjęciu był jeszcze młody, szczupły mężczyzna imieniem Walentyn i inny Witalij. Atmosfera była miła.
Tymczasem według prokuratury, oskarżeni w pewnym momencie wyszli z mieszkania z przybyłym tam rzekomo Aleksandrem P. Wszyscy trzej mieli wsiąść do golfa F. i pojechać w kierunku ulicy Nadrzecznej. Śledczy zarzucają Oleksandrowi H., że kilkukrotnie ugodził nożem swojego imiennika. H. grozi kara 25 lat więzienia. F. jest oskarżony o pomocnictwo.
Z zeznań Caramana F. wynika, że P. nie był zaproszony na przyjęcie, ale mimo to przyszedł. Między nim a Aleksandrem H. miało dojść do wymiany zdań, ale "nikt nie krzyczał". Jak twierdzi, przybysz miał proponować H. udział w interesie narkotykowym. Następnie wszyscy trzej mieli opuścić mieszkanie i pojechać na ulicę Nadrzeczną. Po dziesięciu minutach H. wrócił, ale sam. Miał powiedzieć, że: "Jest mu lżej, a Aleksander wróci pieszo".