Dwie ofiary śmiertelne, a oprócz tego podmyte nasypy Pomorskiej Kolei Metropolitalnej i gdyńskiej Trasy Kwiatkowskiego, zalana Galeria Bałtycka, uszkodzenia setek samochodów, awarie prądu, a miejscami metr i więcej wody na ulicach. Tak wyglądał pomorski krajobraz po kilkunastogodzinnych ulewach, mimo ponad 1,6 tysiąca interwencji strażaków. Władze Gdańska, który ucierpiał najbardziej, zastanawiają się nad apelem do MSWiA o uznanie sytuacji za nadzwyczajną, a wszyscy zadają sobie pytanie, czy dramatowi można było zapobiec?
- Wysłaliśmy zastęp z naszej jednostki najpierw do Pruszcza Gdańskiego, gdzie wypompowywał wodę, a o godzinie 3 w piątek został przedyspono-wany do Gdańska - mówił nam w piątek rano mł. bryg. Janusz Leszczewski, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Malborku, bodaj jedynym mieście, względnie oszczędzonym przez nocne ulewy z czwartku na piątek.
Gdyńscy strażacy tej jednej nocy wzywani byli blisko 370 razy - tyle, ile normalnie przez ponad 2 miesiące pracy, 100 razy - w Kościerzynie, gdzie wiatr zrywał linie energetyczne, a woda podtopiła drogi i piwnice, podobnie jak w powiecie starogardzkim. W Pruszczu Gdańskim Radunia podmyła skarpę, ale bez wątpienia najgorzej było w stolicy województwa, gdzie na metr kwadratowy spadło więcej wody niż w trakcie tragicznej powodzi z 2001 roku i dwóch mężczyzn utonęło w piwnicy.