W Czechach po wypiciu wódki na bazie metanolu zmarło w ostatnich dniach już 18 osób. Podobno w Polsce - już cztery. I choć inspektorzy sanitarni przyznają, że pojedyncze przypadki zgonów po spożyciu "spirytusowych" mieszkanek bez banderoli zawsze się zdarzały i zdarzać będą, to równie niepokojący jest też inny wątek całej historii.
W niedzielę na stronach internetowych Głównego Inspektora Sanitarnego pojawił się komunikat, który niejednemu turyście zjeżył włos na głowie:
"Korzystając z zagwarantowanych ustawowo kompetencji Główny Inspektor Sanitarny uznał za w pełni uzasadnione wydanie decyzji wstrzymującej wprowadzanie do obrotu na całym terytorium Rzeczypospolitej Polskiej napojów alkoholowych o zawartości powyżej 20 proc. alkoholu wyprodukowanego na terenie Repobliki Czeskiej (...) na okres 1 miesiąca."
Zobacz: Wstrzymano sprzedaż wszystkich alkoholi z Czech. Poza winem i piwem
Tymczasem w czeskiej prasie roi się od sugestii, jakoby trefny spirytus pochodził z odzysku. I to, rzekomo właśnie od sąsiadów zza miedzy, czyli nas, Polaków. Miał on być odzyskiwany z płynu do spryskiwaczy.
Groźnie się zrobiło i to bez dwóch zdań. Czeski sanepid ma miesiąc na zbadanie wszystkich zabezpieczonych próbek z podejrzanych flaszek. Do tego czasu Lech i Czech będą na siebie patrzeć nieufnie i łypać spode łba.
Jaki z tego morał? Chyba taki, że dwa narody rozmiłowane w smakowaniu wszelkich gorzałek, nalewek, śliwowic i orzechówek dostały zimny prysznic.
Czytaj również: Uwaga na trujący alkohol z Czech! Dotarł już do nas?
Bomba tykała długo, niektórzy już o niej zapomnieli, ale mechanizm metodycznie odmierzał czas. Miejmy tylko nadzieję, że nowych ofiar nie przybędzie.
Czytaj e-wydanie »Lokalny portal przedsiębiorców