No i postawił diagnozę zaczerpniętą z ojca psychoanalizy Zygmunta Freuda: cierpimy na narcyzm małych różnic. Oznacza to, że jesteśmy tak bardzo do siebie podobni, że przesadnie eksponujemy swoją odrębność. Aż do zatracenia w amoku niechęci. W praktyce przejawić się to może straceniem 153 mln euro, które oferują Zintegrowane Inwestycje Terytorialne.
Diagnoza redaktora nie zawstydziła polityków, którzy wkładają dużo energii w podkreślanie odrębności i odmienności obu miast. Nie wywołała też dyskusji w mediach lokalnych, które rzekomo na konflikcie miast zarabiają - jak znów zauważa "Polityka".
Skoro politycy, artyści i sportowcy milczą po tak upokarzającym tekście w jednym z najbardziej opiniotwórczych tygodników, oznaczać to może: a) że redaktor Bendyk ma rację, ale nie istnieje dla nas szansa, bo terapii zbiorowej dla miast jeszcze nie wymyślono, b) że jednak ks. Tischner miał rację i konflikt bydgosko-toruński należy włożyć w kategorię tischnerowskich prawd, z których nie wiadomo, którą wybrać: świento prawdę, tyz prawdę czy gówno prawdę.
Czytaj także: W samo południe. Dlaczego nie wierzę w ZIT?
W związku z tym, że jestem narcyzem, jak statystyczna większość toruniako-bydgoszczan (tu redaktor Bendyk wstrzelił się z diagnozą wzorowo), wybieram wariant tischnerowski. Narcyz bowiem zawsze musi wyjść na swoje, a w tym wypadku oznacza to, że pozostanę przy zaprzeczeniu - konflikt bydgosko-toruński jest w głowach polityków, zwłaszcza tych, którzy nie mają pomysłów, jak dźwignąć region z mar.
Powtarzają stare, bo nie radzą sobie z nowym - to przypadłość zwana wtórnym analfabetyzmem, który przejawia się u nas nie tylko brakiem umiejętności posługiwania się słowem pisanym, ale i niezrozumieniem słowa wypowiadanego. To już nie wymaga zbiorowej terapii, na to można robić jedno - uczyć się od lepszych i myśleć o regionie. Najlepiej widząc go jako rozwinięty, z wielością miejsc pracy i nowoczesny infrastrukturalnie. Techniki wizualizacji, jeśli nie stać polityków na profesjonalne wsparcie, są dostępne za darmo w Internecie.
Że niby nie jestem merytoryczna, tylko żarty sobie robię futurystyczne? Ale przecież jestem mieszkanką województwa, którego działania władz wymykają się rozumowi! Jak sobie pościelimy, tak się wyśpimy. Na kozetce jest niewygodnie, więc ja zabieram kaftan i uciekam. Najlepiej do gabinetu pediatrycznego, bo tam dzieci traktują z szacunkiem, nawet te niedorozwinięte. Ostatnio pediatra na dziecinne zaczadzenie polityczne przepisał mi nowy sezon serialu "House of cards".
Czytaj e-wydanie »