https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wilczym tropem

Tekst i fot. Liliana Sobieska
Alfons Tecław nadal nie rozstaje się ze  sztucerem.
Alfons Tecław nadal nie rozstaje się ze sztucerem.
Od pięćdziesięciu lat prawie nie rozstaje się ze strzelbą. Przez ten cały czas jest członkiem Polskiego Związku Łowieckiego. Wspomnienia z licznych polowań mógłby spisać w kilku opasłych tomach.

Emerytowany leśnik, Alfons Tecław przez wiele lat pełnił funkcję łowczego koła łowieckiego w Górznie, należał też do powiatowej rady łowieckiej. Za zasługi dla polskiego łowiectwa odznaczono go złotym, srebrnym i brązowym medalem.

Leśnych przygód związanych z polowaniami pan Tecław ma bez liku. Najczęściej wspomina spotkania z...wilkami.

- Na początku lat pięćdziesiątych w górznieńskim obwodzie__pojawiły się wilki. Dla ludzi nie były groźne, ale robiły spustoszenia w gospodarstwach. Znajdowaliśmy rozszarpane owce. W lasach leżały pokiereszowane sarny, dziki i jelenie. Nieraz

słyszeliśmy wilcze wycie

Leśnicy interweniowali do województwa w sprawie tych zwierząt. Uważaliśmy, że niebezpiecznie szybko się rozmnażają. Urząd Wojewódzki w Bydgoszczy powołał specjalnego komisarza do zwalczania wilków, którego zadaniem było organizowanie sprzętu i polowań na nie - opowiada Alfons Tecław.

Pierwsze, duże polowanie na wilki, z jego udziałem miało miejsce 12 lutego 1955 roku. Odstrzelono dwie sztuki, w czym swój udział miał nasz bohater. Za zlikwidowane zwierzę otrzymał 1000 złotych nagrody. W kolejnych polowaniach myśliwi odstrzelili następnych 5 sztuk. Po pierwszym przerzedzeniu wilki jednak co jakiś czas tu i ówdzie pojawiały się. Kiedyś do zabudowań gospodarskich Władysława Żędarskiego w Karwie wpadł za psem na podwórze wilk. Gospodarze osaczyli go. Gdy chciał przeskoczyć płot - wpadł do studni i już z niej nie wyszedł.

Innym razem w Szynkówku rolnicy spostrzegli uciekające wilczysko, trzymające w paszczy ukradzioną gęś. Leśny pogromca dał nura do okolicznego jeziora. Po jego drugiej stronie obozowali z taborem Cyganie. Wilka osaczyli i zabili.

Nie tylko te, budzące grozę zwierzęta, padały od myśliwskich kul. Podgórznieńskie lasy pełne były dzików, jeleni, saren, zajęcy, kuropatw czy bażantów.

- Nasz obwód przejął Klub Myśliwski Dziennikarzy z Warszawy i tak jest do dziś. W skład klubu wchodzili m.in.

redaktorzy

Dominik Horodyński, Jerzy Pomianowski, Marian Kaśkiewicz. Polował także literat, Roman Bratny oraz znany z telewizji Michał Sumiński. W pierwszych latach panowie ci nie mieli większych wymagań. Przeważnie sypiali w leśniczówce na sianie, bo w mieszkaniu nie mieliśmy tyle miejsca, żeby przenocować liczną czasami gromadę. Chyba im się podobało, bo po jakimś czasie zaczęli przywozić ze sobą żony. Bywała też u nas aktorka Jadwiga Chojnacka z synem myśliwym. Moja żona przygotowywała dla nich wszystkich jedzenie. Pracy miała przy tym bardzo dużo, a bywały też powody do zdenerwowania. Na przykład pan Sumiński życzył sobie, aby posiłki były wykwintne i obfite. Gorzej sprawa wyglądała,

gdy przychodziło do płacenia

Po jakimś czasie większość polujących przeniosła się do "Jagódki", a żona wreszcie nieco odsapnęła - snuje opowieść pan Tecław.

Dziś lasy górznieńskie tak jak przed laty, pełne są zwierzyny, na którą pożądliwym okiem spoglądają panowie z flintami. Z celnością oddawanych strzałów bywa rozmaicie.

Grono myśliwych dzieli się na prawdziwych znawców i pasjonatów, szanujących prawa obowiązujące w lesie oraz tych, którzy uważają, że w dobrym tonie jest posiadanie strzelby i udawanie wytrawnego myśliwego. Z poczynań tych ostatnich pewnie niejeden dzik czy jeleń by się uśmiał...

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska