Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiosłami zmierzyli Wisłę od Oświęcimia do Gdańska [ZDJĘCIA]

Marek Weckwerth
Marek Weckwerth
Podróż rozpoczęli na pierwszym kilometrze żeglownego odcinka Wisły w Oświęcimiu, a zakończyli w Gdańsku przy Klubie Wodnym "Żabi Kruk". 958 kilometrów pokonali w 19 dni. Kajakami.

Radosław Ciępiel (lat 26) i Grzegorz Gorczyński (lat 29) są mieszkańcami Solca Kujawskiego. Toteż wiślaną wyprawę odbyli pod flagą rodzinnego miasta, którą podarował im Roman Guździoł, prezes Rejonowego WOPR Bydgoszcz i soleckiej drużyny ratowników.

Grzegorz Gorczyński, ps. Grzeniu szybko wciągnął się w kajakarstwo turystyczne. W zeszłym roku kilka razy wypożyczał kajak w stanicy WOPR "Salina" w Solcu. Trenował na Wiśle, pływał pod prąd i z powrotem. Przepłynął ze znajomymi Brdę i niedługo potem kupił własny sprzęt. Dorobił do niego silnik, ale ciężki i mało zwrotny kajak mu nie pasował, więc kupił drugi, tym razem turystyczną Carolinę 14.

Radosław Ciępiel zaczął przygodę z wodą w drugiej klasie gimnazjum, gdy miał 14 lat. Znajoma mamy namówiła go do treningów w bydgoskim klubie "Kormoran" pod okiem - Marka Głomskiego. Trenował rok, bez większych sukcesów, ale pasja została. Gdy dowiedział się, że Grzeniu kupił sobie kajak, postanowił zrobić to samo. I wiedział, że teraz będzie miał kompana do pływania.

- Pomysł rejsu Wisłą z Oświęcimia do Gdańska, na początku całkiem mglisty, z czasem przerodził się w konkretny plan. Obaj lubimy sprawdzać swoje umiejętności przetrwania w terenie - mówią Radosław Ciępiel i Grzegorz Gorczyński. - Zebraliśmy sprzęt, pożyczyliśmy flagę Solca Kujawskiego od Romana Guździoła, szefa rejonowego WOPR w Bydgoszczy i drużyny w Solcu Kujawskim, i załatwiliśmy z kolegą Wojtkiem transport do Oświęcimia.

Na początku była sielanka - piękna pogoda, wieczorami łowienie ryb i smaczny posiłek. Nie doskwierały im żadne kontuzje. Jedynymi wówczas trudnościami były dwie nieczynne śluzy, przez które musieli przenosić kajaki wraz z wyposażeniem.

- Ale już trzeciego dnia, gdy mieliśmy za sobą 5 śluz, piękny Kraków i 171 kilometrów w rękach, otrzymaliśmy niepokojącą wiadomość - opowiada Radosław Ciępiel. - Otrzymaliśmy ostrzeżenie Rządowego Centrum Bezpieczeństwa o nadchodzącej gwałtownej zmianie pogody. Aby nie zwiało namiotów, zamiast śledzi wkopaliśmy w ziemię ciężkie przedmioty. Nad ranem gdy wyszedłem z namiotu zobaczyłem, że dwukilogramowy toporek przywiązany do namiotu Grzenia unosi się na wietrze. Mój namiot przekrzywił się, a kajaki dryfowały po piachu. Okopaliśmy się i schroniliśmy w namiotach, aby przeczekać nadchodzącą ulewę. Przez 3 godziny wylewałem wodę z namiotu, ponieważ warstwa wewnętrzna stykała się z tropikiem.

O godzinie 9 kajakarze nieco się zdziwili: z wody wyszło trzech mężczyzn w kąpielówkach, czepkach z bojkami w rękach. "Czy możemy zjeść tu banana?" - zapytali. Okazało się, że również płyną Wisłę, ale wpław. Robili to etapami. Ich profil na Facebooku można znaleźć pod nazwą "Leszek Naziemiec Dzikie Pływanie".

Kolejne dni były słoneczne, więc kajakarzom udało się pokonywać założony dystans z nadwyżką. Kamieniste łachy, na których nocowali wcześniej, zaczęły zamieniać się w piaszczyste. Grzeniu, który wstawał przed wschodem, zachwycał się wszechobecną mgłą i czekał na pierwsze promienie słońca, aby zrobić zdjęcia obozu. Przy okazji, ku uciesze Radosława, gotował wodę na kawę.

To co dobre skończyło się ósmego dnia. Wiatr był niezwykle silny, prosto w twarze, a fale przekraczały metr. Kajakarze nigdy nie pływaliśmy w takich warunkach, ale nie chcieli marnować dnia. Uparcie wiosłowali, ale po 18 km natura zgasiła ich zapał. Zatrzymali się w Dęblinie, mając już za rufami łącznie 394 km.

Na brzegu przywitał ich pan Janusz, który ma ponad 50-letni staż wodniacki, a na przystani pracuje od nastoletnich lat. Odradził dalszego płynięcia tego dnia i zaproponował nocleg, oczywiście w namiotach. Następny dzień wcale nie był lepszy, ale pokonali dwa razy większy dystans.

- Wiedzieliśmy już, jak ustawiać się do fal, jak je pokonywać - relacjonują uczestnicy wyprawy. - Mimo nieustającego deszczu i dyskomfortu z tym związanego, wiosłowaliśmy dalej...

Płyną Wisłą i dyskutują o zagospodarowaniu polskich rzek [zdjęcia]

Tego jak i każdego innego wieczora ważną rolę odgrywało ognisko. Nie dość, że pozwalało im się osuszyć, ogrzać oraz przygotować jedzenie, to jeszcze niesamowicie podnosiło morale. Podobnie jak pozytywne reakcje mijanych na szlaku ludzi. Zresztą motto, którym kierowali, się solecczanie brzmiało: "Co trzeba robić? Trzeba wiosłować!".

Na Zalewie Włocławskim ludzie przestali ich pytać dokąd płyniemy, a zaczęli pytać skąd? Po usłyszeniu odpowiedzi gratulowali. Po pokonaniu tamy we Włocławku wiedzieli, że ich rodzinne miasto jest już niedaleko. Po noclegu we Włocławku i uzupełnieniu zapasów postanowi wiosłować nawet po ciemku, aby dopłynąć jak najszybciej. Tego dnia pokonali rekordowy dystans 74 km.

W Solcu zorganizowali ognisko, na którym pojawili się ich znajomi. Wtedy otrzymali kolejny alert o nadciągającym huraganie, o wietrze w porywach dochodzących do 110 km na godz. Po namyśle doszli do wniosku, że "Trzeba wiosłować!". To, co przeżyli przed Dęblinem, okazało się namiastką w porównaniu do tego co miało ich spotkać za rodzinnym miastem. Odcinek, który normalnie pokonywali w godzinę, zajmował trzy razy dłuższy czas. Zmokli do suchej nitki. Fale o wysokości 1,5 metra zalewały im twarze, a zmienne porywy wiatru powodowały, że fale atakowały z różnych stron. To bardzo utrudniało utrzymanie równowagi.

Dzika rzeka czeka

Po przepłynięciu pod Mostem Fordońskim zza chmur wyszło słońce i ogrzewało wodniaków aż do samego końca rejsu.

- W 3 dni od wypłynięcia z Solca pokonaliśmy 176 km i rozbiliśmy obóz kilka kilometrów od ujścia rzeki - już z widokiem na morze - opowiadają. - Ostatniego dnia naszej wyprawy udało nam się załapać na śluzowanie z wracającymi z patrolu wodnego policjantami. Dalej już Martwą Wisłę popłynęliśmy do Gdańska. Zaskoczyły nas owacje od ludzi spacerujących wzdłuż brzegu Motławy. Rejs zakończyliśmy przy klubie "Żabi Kruk".

Opuszczając Gdańsk i wspominając trudy podróży czuli się nieswojo, że to już koniec. Chcieliby płynąć dalej, ale każda rzeka ma swoje ujście.

- Jeśli ktoś zapytałby nas, czy dalej chcemy robić takie rzeczy, odpowiadamy, że tak. To dopiero przedsmak kolejnych wypraw. W przyszłym roku chcemy przepłynąć śladem rejsu Aleksandra Doby sprzed lat najdłuższą trasą wodną w Polsce:Wisłą, Brdą i Kanałem Bydgoskim, Notecią, Wartą i Odrą do Świnoujścia - deklarują kajakarze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska