Kiedy zamknę oczy, widzę jak dziś swojego dziadka. Była końcówka lat 80., z telewizora wylewała się jakaś beznadzieja sejmowych obrad. Dziadek zaciągnął się klubowym, spojrzał na mnie tym trochę zamglonym wzrokiem starca i uciął dyskusję o przeszłości : - Wszystko, tylko nie wojna. A potem uniósł drugą dłoń, jakby chciał wskazać na niebo i powtórzył. - Pamiętaj. Tylko nie wojna.
Palce, w których trzymał papierosa były przekrzywione niemal pod kątem prostym, jak powalone przez wichurę drzewa. A na łysej głowie rysowały się dwa wgłębienia w czaszce – wszystko to pamiątki po wybuchu wojennego szrapnela.
Kołacą mi te słowa w głowie, kołacą za każdym razem, kiedy w przekazach medialnych wraca wojna. A wraca coraz częściej – jako mitologia. To już w ostatnich latach prawdziwy festiwal wojny i martyrologii. Maj, Sierpień, Wrzesień. Kotwica, żonkil, lilijka, Szczerbiec. Coś jak w polskim tańcu narodowym – zawsze ze skłonnością do przesady i emfazy. Po 1989 z trzaskiem te drzwi do historii zamknęliśmy, a teraz otworzyliśmy na oścież. I nagle człowiek może mieć poczucie, że sypia w jakiejś izbie pamięci - pomiędzy pordzewiałymi karabinami i postrzępionymi mundurami.
Żeby nie było – jestem z tych, co nigdy z historycznego tramwaju nie wysiedli, z tych co chcieliby raczej więcej lekcji historii, niż mniej. Analizuję, tropię, jeżdżę po miejscach, po których los targał pradziadów. Ale ta komiksowa i memiczna historia budzi we mnie lęk. Nie wiem czemu służy, bo służy emocjom, a nie rozumowi.
A najgorsze, że ta zuchwałość historycznego mitu, zderza się z dziś z dziecięcą niepewnością spraw współczesnych. Weźmy takie prozaiczne zęby. Czytam właśnie, że w ramach NFZ leczyć kanałowo można tylko 12 (przednich) zębów. Wszystkie pozostałe na koszt ojczyzny (tej samej co to uporała się z Turkiem i bolszewikiem) można jedynie wyrwać. I to jest prawdziwy skandal współczesności.
Polsko miła, jest czas na śmiertelne dylematy i czas na debatę o kanałach w zębach. Bo jeśli nie teraz, to kiedy? Szczerbiec poczeka.
