Nowy rząd będzie musiał spełnić wiele wyborczych obietnic. Na pierwszy ogień pójdzie 500 zł na dziecko. Z projektu ustawy wynika, że pieniądze mają trafiać do rodzin od 1 stycznia przyszłego roku. Ale już teraz politycy przyznają, że data nie jest realna. W czym problem? Jak nietrudno zgadnąć, chodzi o pieniądze. A konkretnie ich brak. Jak wyliczył sam PiS, rocznie potrzeba będzie ponad 22 mld zł. To prawie 2 proc. naszego PKB. I mniej więcej tyle, ile trafia do państwowej kasy z podatku CIT, czyli od wszystkich dużych firm. PiS chce te wpływy zwiększyć, wyciągając więcej kasy od banków i sieci handlowych.
Pomysł 500 zł na dziecko krytykują ekonomiści i polityczni przeciwnicy PiS. Jak dotąd najostrzej Janusz Korwin-Mikke: „To w jakich rodzinach te dzieci się urodzą? W rodzinach meneli, które dla 500 złotych produkują dziecko. To zaśmieci naród polski śmieciem ludzkim. Ludźmi, którzy płodzą dzieci dla pieniędzy”. Narracja pana europosła jest skandaliczna. Jednak pomijając niewybredne słownictwo jest w tym, niestety, ziarenko gorzkiej prawdy. Bo kto trzeźwo myślący skusi się na kolejno dziecko, tylko dlatego że PiS da mu 500 zł? Tym bardziej że to wsparcie może odpłynąć wraz z kolejnym rządem. Rodzice potrzebują też innych zachęt, m.in. stabilności zatrudnienia i wsparcia w instytucjonalnej, taniej opiece na dzieckiem. Najłatwiej jednak rzucić pięć stówek z publicznej kasy.
Musimy tylko pamiętać, że takie rozdawnictwo sprawia, iż licznik długu publicznego tyka. Już dawno przekroczył bilion złotych. I z każdą sekundą - według wyliczeń Forum Obywatelskiego Rozwoju - rośnie o ponad 5 tys. zł! Na spłatę samych odsetek, co roku, idzie ponad 30 mld zł. Dług będą musiały też zacząć spłacać dzieciaki, na które PiS da dziś te 500 zł. Jak tylko dorosną.