Prezydent Bronisław Komorowski pierwszy wpadł na to, by wykorzystać plebiscyt do walki wyborczej. Ale jego dzieło kontynuuje z powodzeniem następca - Andrzej Duda. Ubaw jest po pachy, bo za to wrześniowe zapłacimy bez sensu sto milionów złotych, a październikowego nie będzie, ponieważ Senat się nie zgodzi na jego przeprowadzenie. Będzie tylko festiwal wzajemnych oskarżeń i bicie piany, że lekceważy się sześć milionów obywateli.
Tymczasem dziś w Senacie szefowa prezydenckiej kancelarii Małgorzata Sadurska pytana o to, skąd wziąć pieniądze na powrót do starego systemu emerytalnego złożyła kapitalne wyjaśnienie: "Prezydent nie wskazał w uzasadnieniu swojego wniosku ewentualnych skutków finansowych i społecznych, bo pytania mają charakter kierunkowy". Czyli jaki? I o co chodzi? Ano o to - dalej cytuję panią Sadurską, że: "Przedstawienie skutków finansowych związanych z pytaniami referendalnymi naruszałoby swobodę regulacyjną parlamentu". Czyli jaką? I o co chodzi?
Najsensowniej skomentował ten bałagan bydgoski senator Jan Rulewski. Twierdzi, że nie należy pytać o emerytury Polaków w czasie wyborów parlamentarnych. Bo pytanie jest z gatunku czy chcesz być zdrowy i bogaty, czy chory i biedny. A po drugie - najpierw należy powołać zespół niezależnych od polityków ekspertów, którzy nie bajdurzyliby o pytaniach kierunkowych i swobodzie regulacyjnej Sejmu. Tylko powiedzieliby, jak jest naprawdę.
Proszę zwrócić uwagę, że w tym roku od lutego jesteśmy karmieni wyborczą demagogią i pijarowskimi sztuczkami. Potrwa to do grudnia. I cały rok z głowy.