Dziennikarze zrobili błyskawiczne "dochodzenie" i okazało się, że winnych brakuje. Paweł Deresz, mąż tragicznie zmarłej posłanki Jolanty Szymanek-Deresz, który zaproszenia nie otrzymał, wskazał na kurię krakowską i urzędników wojewody małopolskiego.
O tym, że w krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów, w tej, w której spoczęli Lech i Maria Kaczyńscy, będzie tablica z nazwiskami ofiar tragedii z 10 kwietnia, wiadomo było od chwili, gdy na Wawelu pochowano prezydencką parę. I nie była to inicjatywa proboszcza katedry, ani abp. Dziwisza czy wojewody. To władze państwowe o tym zadecydowały. I to władze, mając na usługach armię urzędników, powinny zadbać, by zaproszenia - imienne - dotarły do najbliższych 96 tragicznie zmarłych pod Smoleńskiem.
W dniach żałoby z ust Donalda Tuska słyszeliśmy, że państwo zdało egzamin. Panie premierze! Raz się udało. Tylko raz. Wstyd!
Na wawelskiej tablicy z nazwiskami 96 ofiar znalazł się napis: "Corpora dormiunt, vigilant animae" ("Ciała śpią, dusze czuwają"). Pozwolę sobie na drobną trawestację: "Ciała śpią, żywi harcują..."
Największej - w wymiarze narodowym, politycznym i społecznym - katastrofy lotniczej w dziejach Polski dotyczy też propozycja 28 rodzin ofiar, by krzyż z Krakowskiego Przedmieścia trafił do Smoleńska.
- Może jechać, ale musi wrócić - uznał jeden z samozwańczych obrońców krzyża.
Marzy mi się, aby harcerze przyszli pod pałac i powiedzieli. - Zabieramy krzyż, bo jest nasz. Tylko nasz!
Udostępnij