https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek, który hoduje diamenty

Kazimierz Fabisiak - człowiek, który hoduje diamenty
Kazimierz Fabisiak - człowiek, który hoduje diamenty Fot. Wojciech Wieszok
Rozmowa z dr Hab. Kazimierzem Fabisiakiem kierownikiem Zakładu Fizyki Doświadczalnej UKW w Bydgoszczy

- Można powiedzieć, że jest pan właścicielem wielkiej wytwórni diamentów...
- ... no tak, tylko, że dzielę się nimi ze społeczeństwem.

- Ale taka własność też przekłada się na bogactwo?
- Nie narzekam, ja jestem profesorem, moja żona jest profesorem, do tego ja jeszcze jestem opłacany z grantów za specjalne badania. Wystarczy mi to, co zarabiam.

- A takie dodatkowe "dochody" jak ten srebrny medal od Stowarzyszenia Polskich Wynalazców i Racjonalizatorów m.in. za pracę nad diamentami - cieszą?
- Naturalnie. Gdy przychodziłem do Bydgoszczy z UMK w Toruniu, to tu nawet fizyki nie było. Ówczesny rektor, prof. Banaszak powiedział mi wtedy: Fabisiak, rób tu fizykę. Minęło 9 lat, stworzyliśmy zespół znakomitych fachowców - jeden z adiunktów jest visiting profesorem w Arhus, w Danii!, mamy sześciu samodzielnych pracowników naukowych - zbudowaliśmy "coś", osiągnęliśmy sukces. Mamy II kategorię KBN. Na UTP taką samą II kategorię mają tylko dwa wydziały - chemiczny i rolniczy. Ale one istnieją ponad 30 lat, a 9!

- Skąd to zainteresowanie diamentami? To ponoć tylko kobiety je kochają?
- Te prawdziwe - na pewno. Ale, te z gazu, czyli produkowane w naszym instytucie, chyba jednak bardziej facetów pociągają. A mnie kiedyś węgiel tak właśnie zafascynował. Pracę magisterską pisałem z grafitu, a doktorską - z twardego węgla amorficznego. No, a potem pojawiły się atomy, które zacząłem układać w odpowiednie struktury. Prześledziliśmy dokładnie historię - najpierw był german (to w starych kolibrach grających, które nosiliśmy w młodości przy uchu na ulicy), potem był krzem, lepszy dużo od germanu, no a potem okazało się, że na topie jest diament. No i że do wielu rzeczy może być przydatny. To zastosowanie może wręcz być nieprawdopodobne. Diamentowe tranzystory, diamentowe wiertło, pokrycia selektywne (bo diament świetnie odprowadza ciepło), źródło promieniowania, które jest materiałem niezniszczalnym, za chwilę powstanie detektor cząstek. Przed nami są jeszcze nanodiamenty, które wykorzystywać można jako cząsteczki dostarczające leki - taka taksówka w naszym organizmie, która dostarczy je na wskazane miejsce. Te prace sa naprawdę fascynujące. Kiedyś myślałem o zmianie miejsca. Dziś wiem - na pewno tutaj zostanę.

- Nawet, gdy jakiś wielki europejski uniwersytet czy instytut wyciągnie po pana rękę?
- Nawet. Jestem odpowiedzialny. Tu stworzyłem zespół, razem poszukujemy, razem tworzymy, razem chodzimy na piwo. Nie mogę zawieść ich zaufania.

- A o następcę pan już zadbał?
- Może nawet będzie konkurencja?

- Który z tych wielkich, słynnych, prawdziwych diamentów podoba się panu najbardziej?
- Chyba Gwiazda Afryki jest najpiękniejsza. Ale mój wielościan Wolfa też mi się podoba. Jest nietypowy, bo ma pięciokątną powierzchnię.

- A prawdziwy diament już pan żonie podarował?
- Jeszcze nie. Chociaż nadal obiecuję, że dostanie. I pewnie kiedyś ją zaskoczę i w końcu kupię.

- Jaka jest największa wada twórcy diamentów?
- Nie lubię administracji. Mam wręcz niechęć do papierków.

- A co jest największą zaletą?
- Może optymizm? Chociaż powiem, że w Instytucie mam jeszcze większych optymistów od siebie. Ja na przykład nie wierzyłem, że możemy dostać pieniądze na spektrometr, który kosztuje 800 tys. euro. A pan Włodek od nas, tak długo wokół tego chodził, że w końcu spektrometr znalazł się na liście grantów, w kwocie 26 milionów złotych, po które stoimy w kolejce. W tej samej kwocie znalazły się też pieniądze na klaster komputerowy, w który do końca chyba też nie wierzyłem.

- Spróbujmy przybliżyć, może trochę nietypową, strukturę atomu profesora Fabisiaka. Bardzo lubię...
- ... nowe wyzwania.

- Nie cierpię...
- ... nie mogę się chyba do tego przyznać? To paradoks, ale ja naprawdę najbardziej chyba się stresuję dydaktyką. Każdy swój wykład bardzo dokładnie przygotowuję, bo doskonale wiem, że nie mogę tam pójść nieprzygotowany. Mam tych wykładów w tygodniu siedem godzin i są to trzy różne wykłady! A pamiętam, jak mój szef w Szwajcarii miał zaledwie dwie godziny wykładów i narzekał, że to mu zabiera tak dużo czasu i że nie może sobie z tym poradzić...

- Studenci potrafią pana na takim wykładzie zaskoczyć?
- Teraz, to już chyba nie. Ale kiedyś się zdarzało. I po latach dowiedziałem się, że to, iż potrafiłem się przyznać do tego, że czegoś nie wiem - bardzo się studentom podobało. Mnie jednak bardziej stresuje świadomość, że młody człowiek potrafi być bardzo krytyczny i fałsz od razu widzi.

- Choćby nie wiem co, zawsze znajdę czas na...
- ... dla mojego dwuletniego wnuka, Kuby. Jak tylko się widzimy, to najpierw słyszę: mamba. A jak mówię: nie mam, to on zaraz dalej egzekwuje swoje: jajo!. No i to już mam zawsze przy sobie.

- Zarobione pieniądze najchętniej wydaję na...
- ... jestem skromny, żadnych "gejzerów" nie potrzebuję. Może czasem lubię jakiś ładny krawat włożyć. Odkładałem trochę grosza na wymarzone volvo, gdy jednak synowi ukradli auto, to oddałem mu swoją starą hondę i sam kupiłem nową. Ale jak już mój brat kupił sobie volvo, to znowu we mnie to marzenie odżyło. Ostatnio już nawet syn powiedział do żony: no już kup mu.

- ... to stąd ta obietnica z diamentami?
- Nie, nie - tylko powiedziałem żonie, że jak teraz mi go nie kupi, to za pięć lat przestanę się nim tak cieszyć.

- Chciałbym pojechać do...
- Nad morze. I to nad Bałtyk. Dlatego, zawsze po świętach Bożego Narodzenia wyjeżdżamy tam z żona odpocząć. Wybieramy ośrodek, w którym są baseny, odnowa biologiczna, no i oczywiście do tego dochodzą spacery. Wracamy znakomicie zregenerowani. W ciągu roku jeszcze raz taki wyjazd powtarzamy i do tego dochodzi wypad na Słowację, którą wręcz kocham.

- A jest takie miejsce na mapie, które pan widział z bliska, zauroczyło i mógłby pan zawsze tam wracać?
- Gdy pracowałem w Szwajcarii, mieszkałem 100 metrów od Jeziora Genewskiego i miałem okno, przez które widziałem Alpy. Przy dobrej widoczności nawet Mont Blanc widziałem. To naprawdę było piękne miejsce. Szwajcaria właśnie, to jedyny poza Polską kraj, w którym na emeryturze mógłbym mieszkać.

- Której z domowych czynności najbardziej pan nie lubi?
- Zdecydowanie - sprzątania.

- A majsterkowanie - jak panu wychodzi?
- Żarówkę spokojnie wymienię, ale z udrożnieniem zapchanej umywalki byłoby już gorzej.

- A do kuchni pan zagląda?
- Nie gotuję. Jajko na miękko - no to jeszcze jakoś mi się udaje. No, ale teraz nie wolno, więc odpada. Kiedyś w Szwajcarii kupiłem sobie paczkę kotletów i próbowałem usmażyć. A gdy mi jakieś twarde wyszły i poskarżyłem żonie, że chyba tam mają dziwnie stare świnie, to ona tylko zapytała: a rozbiłeś je chociaż przed smażeniem? Ktoś kiedyś powiedział, że mężczyzna w domu jest od wynoszenia śmieci i przynoszenia pieniędzy. I ja chyba bym się tego trzymał.

- Co pana drażni w Bydgoszczy?
- Taka lekka zaściankowość tego miasta. Jest dwa razy większe od Torunia, ma dwa uniwersytety i kilka wyższych uczelni. Mogłaby to być akademicka I liga, a nie jest. Uczelnie nie mają pomysłu na integrację.

- A za co pan to miasto lubi?
- Za to, że ma piękne otoczenie (lasy, jeziora), i za to że z roku na rok ładnieje. Naprawdę, tu przybywa pięknych zakątków. Mój szwajcarski szef, gdy go tu gościłem, uświadomił mi, że to było kiedyś bardzo bogate miasto. Od tamtego czasu zacząłem to dostrzegać.

- Które cechy u kobiety ceni pan najbardziej?
- Piękno, skromność i mądrość.

- A gdyby tylko oczy miały wybierać?
- Chcecie żebym miał kłopoty po powrocie do domu? Powiem tak: szczegóły są ważne, ale w końcu i tak liczy się sylwetka.

Rozmawiali Alicja Polewska i Marek K. Jankowiak

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska