Jest w najnowszej historii Polski kilka dat, które wywarły ogromny wpływ na nasze życie. Zaliczam do nich Sierpień '80, czerwiec 1989 roku, kwiecień 1993 (wyprowadzenie wojsk rosyjskich) oraz wstąpienie Polski do NATO i Unii Europejskiej. Myślę, że w ten sposób ziściły się marzenia wielu pokoleń rodaków.
Drugi argument jest bardziej prozaiczny. Jak większość z nas nie szanuję naszej klasy politycznej. Ale mam swojego kandydata, za którego nie będę się wstydził. Kandydata, który zna języki, jest otrzaskany w świecie i - co najważniejsze - pamięta o moim regionie. Rzecz jasna Parlament Europejski nie zajmuje się drogą ekspresową S5, toruńskim mostem przez Wisłę czy tamą w Nieszawie. Ale w dzisiejszym świecie najważniejsza jest informacja i tzw. lobbing. Wiem, że mój kandydat nie załatwi pieniędzy na wspomniane inwestycje. Ale wierzę głęboko, że to właśnie on podpowie marszałkowi województwa z jakich funduszy i jak najlepiej wyciągnąć z unijnej kasy jak najwięcej euro. Te pieniądze leżą na ziemi, trzeba tylko wiedzieć, jak je podnieść.
I po trzecie - powoli i nieśmiało zaczynam się czuć Europejczykiem. Nie muszę handlować na pchlich targach za granicą i nie przeliczam opłat za parkomat w Berlinie na kilka dni pracy w Polsce. A tak było jeszcze 10 lat temu. Nie wszystko w Unii mi się podoba. Ale - jak dotąd - nikt w Europie nie wymyślił nic lepszego. Ostatni argument nie podlega dyskusji - przy niskiej frekwencji mandaty naszego województwa przypadną innemu regionowi. Bez sensu, prawda?