Po pierwsze - nie musieliśmy tego robić, ale chcieliśmy być prymusem w gronie przyjaciół Wuja Sama. Po drugie - nie ufałem (i nie ufam) Amerykanom zapowiadającym "niesienie demokracji" krajom islamskim, bo jedno wyklucza drugie.
Minie jeszcze wiele pokoleń, kiedy będziemy mogli mówić o czymś na kształt zachodniej demokracji w tych krajach.
Syn Muamarra Kadafiego nie jest w rękach powstańców
Do Afganistanu musieliśmy pojechać w ramach NATO - tu wyjścia nie było. Sojusznicze zobowiązania podpisywaliśmy na dobre i na złe. Ale nie musieliśmy tam posyłać aż 2,5 tysiąca żołnierzy! A kolejny argument USA, że Zachód niesie także Afgańczykom demokrację jest z serii czarnego humoru. Po prostu nie wierzę w demokratyczne przemiany wymuszane bombami i czołgami w krajach o skrajnie innym dziedzictwie cywilizacyjnym. Coś takiego trochę udało się na terenach b. Jugosławii, ale tam też "republika Kosowa" będzie jeszcze nie raz zarzewiem konfliktów.
Teraz zaangażowaliśmy się bez sensu w wojnę domową w Libii. To znów "niesienie demokracji". Tyle że wojna libijska nie skończy się odejściem Kaddafiego. Będzie kolejna, domowa w gronie zwycięskich powstańców. O co więc chodzi naszemu rządowi? Nie wiem. Ale wątpię, że - mówiąc cynicznie - o libijską ropę. Irackiej jak nie było, tak nie ma.
Czytaj e-wydanie »