MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Kryszak: Sytuacja polityczna mrówek jest fatalna. Niedaleko nam do nich [rozmowa]

Maciej Czerniak
Maciej Czerniak
prywatne archiwum Kryszaka
Rozmowa z Jerzym Kryszakiem, aktorem, satyrykiem, który od kilku lat rozwija swoją pasję fotograficzną. Bohaterami jego zdjęć są mali aktorzy występujący na „Scenie na dole, czyli na czworakach”. Taki tytuł nosi wystawa, która została otwarta 8 marca w Muzeum Ziemi w Warszawie.

Od czego się zaczęło?
Teraz wszyscy robią zdjęcia. Mnie zawsze w fotografii interesowało to uchwycenie i zatrzymanie w kadrze cząstki czasu. Czasu rodziny, dzieci, żony. Potem zaczęło się to wszystko rozszerzać. Uwielbiałem fotografować zwierzęta. Pojechałem na safari. Jedno, drugie, trzecie. No i się zachwyciłem. Chyba wolnością. Choć to oczywiście nie jest całkowita wolność, ale mimo wszystko te zwierzęta na Serengeti, zwłaszcza w Tanzanii, gdzie ta przestrzeń jest niezmierzona, żyją wciąż we względnej wolności. Pokochałem te wyjazdy. Te wypady na cztery, pięć dni safari, by pobyć z bliska z tamtą naturą. Być, na przykład w niesamowitym wnętrzu krateru Ngorongoro, zupełnie wyjątkowym miejscu świata.

Nie ciągnęło pana do robienia zdjęć ludziom?
Nie potrafię robić zdjęć ludziom. No, chyba, że moim najbliższym. Oczywiście czasem na drodze swojego obiektywu spotykam twarze, które są niezwykle godne utrwalenia. Z różnych powodów. Od wyjątkowej urody po jakieś zupełnie niesamowite, głębokie zabrużdżenia życiem. Nie potrafię, po prostu boję się robić im zdjęcia. Nieraz żałuję i wiem, że będę do końca życia żałował, że nie zrobiłem tych fotografii. Pamiętam ciemnoskórego chłopca o pięknych niebieskich oczach, który patrzył gdzieś daleko; było w tym coś takiego niezmierzalnego. Chciałem zrobić zdjęcie, ale po prostu się wystraszyłem, zawstydziłem, że wejdę w jego intymność. Kiedyś mieszkałem między dwiema wioskami, chrześcijańską i muzułmańską. W jednej mieszkał miejscowy kaznodzieja o niezwykle uduchowionej twarzy. Z drugiej pamiętam rybaka w turbanie, który cumował łódź z trzydziestoma ludźmi. Do dziś pamiętam to jego spojrzenie. Mogłem zrobić to zdjęcie, ale nie chciałem wchodzić w ludzką prywatność. Powinienem mieć ich zgodę. A jeśli by się zgodzili na sfotografowanie, to już by nie była ta chwila. Przyjęliby jakąś pozę.

A może w tym jest jakiś rytualny pierwiastek? W niektórych plemionach Indian skich wierzono, że fotograf kradnie cząstkę duszy.
To chyba też dotyczy Bliskiego Wschodu, ale i muzułmanów. Chyba coś z tego przekonania mam. Jest pewna prywatność i tę granicę trudno przejść bez pytania, bez zaproszenia.

No tak, zwierząt się o to nie prosi.
Fotografując je chciałem zawsze być jak najbliżej. Mam zdjęcie młodego lwa, w którego oczach, w tym czarnym krążku źrenicy przy zbliżeniu widać było odbicie tego naszego Land Rovera, który obwoził fotografujących. Takie detale mnie bawią. Robiłem więc te zdjęcia, chowałem je do szuflady. Z czasem zacząłem też fotografować kwiaty z bliskiej odległości. I gdzieś, w jednym, drugim programie telewizyjnym podczas rozmowy te fotografie były pokazane w tle. Zobaczył je wraz ze swoją żoną Adam Adamski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, organizator wystawy fotograficznej Sztuka Natury w Toruniu. Zadzwonił [w 2016 roku, przyp. red.] i zapytał, czy bym się tam nie pokazał, jako osoba prowadząca. Powiedziałem, że pewnie tak. Potem był drugi telefon już z propozycją wystawienia moich zdjęć. Oczywiście to połechtało moją próżność. Miałem tych wybranych ogrodowych fotografii z kilku tysięcy) kilkadziesiąt, miałem te zdjęcia „safaryjne”, ale przecież są ludzie, zawodowcy, którzy spędzają tam po pół roku, jeżdżą od parku Krugera, przez Kenię, Tanzanię... Mają wszędzie dostęp i sprzęt, że mogą zrobić zdjęcie słoniowi na wylot przez trąbę. No więc, co ja mogę zrobić z tym moim lwem, który owszem jest piękny, patrzy sobie w dal, ale takich lwów jest mnóstwo.

I wtedy pojawiła się myśl o owadziej specjalizacji?
Zacząłem te moje zdjęcia przeglądać. Zatrzymałem się przy ważce. Byłem kiedyś w Tajlandii. Nad strumieniem zrobiłem prawie szpagat stojąc na kamieniu jedną nogą, podpierając się kijem, bo te ważki oczywiście wybrały sobie środek tego nurtu. Zrobiłem kilkanaście zdjęć. Z ręki. I kiedy zobaczyłem, że udało mi się wyostrzenie, że ta siateczka na oku ważki się szkli, że jest po prostu piękna, powiedziałem sobie - to jest to. Zrobiła piękną stójkę na dwóch odnóżach, była zupełnie jak... z baletu. Wtedy pomyślałem, że pójdę sobie na polanę niedaleko domu. Najpierw z prostym obiektywem, potem zacząłem używać pierścienie bez szkła, która zmieniają ogniskową. No i zacząłem robić zdjęcia koników polnych, które są przepiękne i jaszczurek szybkich jak błyskawica. Przez dwa miesiące uzbierało mi się tych fotografii. Miałem niezwykłą frajdę. Zacząłem je przeglądać, ale zupełnie straciłem dystans, nie wiedziałem, które wybrać i dlaczego właściwie. Przebrałem je do liczby trzystu, czterystu. Poprosiłem mojego przyjaciela Andrzeja Pągowskiego - który widział już wcześniej moje zdjęcia, ale oceniał je tylko pod kątem: „No, naprawdę ładne” - żeby pomógł mi je wyselekcjonować. Poprosiłem, żeby ze stu wybrał czterdzieści. Odsiał je dość szybko. I udzielił mi ważnej rady. Powiedział: „Jak będziesz robił zdjęcia, to zawsze pamiętaj, że one gdzieś zawisną. Inaczej się kadruje ze świadomością, że będą prezentowane w formacie, np. 50 na 70”.

Pierwszą lekcję miał pan za sobą.
Pojechałem na tę wystawę do Torunia [w 2016 roku, przyp. red.]. Oczywiście, jak głupi, jak nieświadom niczego, no po prostu jak pijany chłopiec we mgle. Bo na miejscu się okazało, że tam są sami profesjonaliści, połowa sali to ludzie, którzy z tego żyją albo tym żyją… No i ja, zupełny amator. Potem było małe przyjęcie, jakiś drink i cieszyłem się, że chwała Bogu, nikt mnie nie pobił ha ha ha… Na szczęście nie zostałem odseparowany i pokazywany palcami, że jak śmiałem wtargnąć w ich profesjonalny krąg.

Te fotografie w makroskali mają niezwykłe scenerie, nieraz mieniące się odcieniami złota, brązu. To się kojarzy ze scenografią jakiejś fantastycznej opery.
Właśnie to, co się dzieje tam z tyłu, najbardziej mnie urzeka w fotografowaniu owadów. Te scenerie bywają naprawdę niezwykłe. To mi przypomina... W latach 70. w teatrach polskich były inscenizacje wielkich dramatów, gdzie główną rolę grał tak naprawdę scenograf. Był artystą równorzędnym reżyserowi. To on często warunkował byt aktora na scenie, scenografią go podkreślał albo umniejszał. I był też zwyczaj malowania horyzontu z tyłu, zupełnie inaczej niż dzisiaj, kiedy wiszą kurtyny albo robi się to wszystko światłem. Wtedy to było malowane. Stąd się zresztą wzięły wielkie malarnie przy teatrach. Malowało się to szczotą wielką jak miotła i pędzlem. I taką scenografię ja mam u tych owadów. Niesamowicie, na przykład wyglądają przesuszone liście magnolii, kiedy po zimie opada z nich cały miąższ i zostają tylko ażurowe konstrukcje, żyłki. Kolory przenikają się. Ten dekor wymalowany przez naturę, jest niesamowity. Te stworzenia wyglądają przedziwnie. Ćma przypomina jakiegoś dziewiętnastowiecznego kupca z Petersburga, w kożuchu, z białym kołnierzem, bogato ubranego...

I ten mały zadziwiający świat jest blisko. Za płotem, w lesie. Teraz niestety do niego nie mamy wstępu.
Zupełnie nie rozumiem tego zakazu. Kompletny idiotyzm. To nie park gdzie możemy się przepychać w alejce! Sosna ze świerkiem nas nie zarazi i wzajemnie. Świeże powietrze jest nam potrzebne jak ziemi deszcz. Zwłaszcza w czasach ”Korony” . Bardzo często mamy ten wspaniały świat blisko, pod stopami. A często sięgamy gwiazd, szukamy daleko nie zauważając najprostszych rzeczy. Tak jest ze wszystkim. Nie dostrzegamy, by kochać bliskich, bo są... najbliżej. Zamiast tęsknić za kimś, czymś, kto jest gdzieś daleko. Zakażmy wstępu harwesterom nie ludziom.

Widzi pan jakieś ludzkie cechy u owadów? A może owadzie u nas?
Pasikoniki są... niezwykłe. Miałem z nimi różne spotkania i za każdym razem był inny gość - jeden ciekawski, to znowu nerwowy, ruchliwy histeryk nie do opanowania, jeszcze inny nudziarz. Z kolei jedna samica, tak myślę ha ha, przedstawiała typowo kobiece zachowanie. Odwracała się to bokiem, to niby tyłem, niby się bała, a jednak fotkę chciała i zerkała w obiektyw. Mrówki są niezwykłe. Podchodzą, próbują chwycić, wczepić się, są uparte. Raz uciekają , raz atakują…

A coś pana, jako satyryka bawi w naszej publiczno-politycznej rzeczywistości?
Wiele rzeczy mnie bawi, ale mam wrażenie, że kiedy rzeczywistość jest zabawna sama w sobie, to najczęściej kończy się żałośnie. Bawi mnie, choć to może nie powinno być zabawne, obserwowanie ludzi, którzy po tym krótkim czasie naszej izolacji zachowują się tak, jakby już nie zauważali drugiego człowieka. Jakby bali się powiedzieć „dzień dobry”, bali się spojrzeć w oczy bojąc się, że ten wirus od razu przeskoczy na nich i zakazi. Jakbyśmy stracili resztki zaufania do drugiego człowieka. I do tego panika wybuchająca jak dynamit… wciąż nie wiem dlaczego w ciągu dwóch dni zniknął ze sklepów, nie tylko w Polsce, papier toaletowy. Przecież nie służy wycieraniu rąk, twarzy… generalnie jest do czegoś innego. Panika, agresja, strach. Człowiek.

Może wcale nie jest nam tak daleko do tych mrówek?
Bliżej, niż nam się wydaje. No, ale pod politycznym względem to u mrówek jest fatalnie. Jedna królowa… prezes i korpoludzie. Urodziłeś się ciut za nisko? Trudno. Ale przyznajmy, że sami kochamy królować. Choćby u siebie w domu… lecz jednak bez korony… czego wszystkim życzę!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Euro 2024: STUDIO-EURO ODC-3 PRZED MECZEM POLSKA - AUSTRIA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska