Zobacz wideo: Pół tysiąca przeszczepień szpiku u dzieci w szpitalu Jurasza w Bydgoszczy
Dzieci z guzami mózgu, młode matki cierpiące na złośliwe nowotwory albo wyniszczone zwierzęta. Każdy taki apel to ukłucie poczucia winy. I myślę, że wielu z Państwa czuje się podobnie. Nie wszystkim jesteśmy w stanie pomóc. Często chodzi o wielkie pieniądze na leczenie za granicą. Niejednokrotnie chorzy umierają i nie dożywają operacji. Przesyłamy uciułane grosiki i doskonale wiemy, że nie uda nam się uratować wszystkich w potrzebie. Mamy świadomość, że cierpiący namnażają się w jakimś niesłychanym tempie, a pomoc systemowa potwornie kuleje. Ale czy szansę na przeżycie ma tylko ten, kto ma zabezpieczenie finansowe? To częsty zarzut ubogich wobec lepiej sytuowanych. Niestety, chybiony. Niedawno zmarł mój kolega. Bogaty artysta, który zachorował na raka trzustki. Mimo najlepszych lekarzy zza granicy, nie zdołano go uratować. Odchodzi też inny znajomy. Rak zabija go powoli. Najnowocześniejsza terapia, kochająca rodzina, pieniądze na drogie suplementy diety – to wszystko najprawdopodobniej nie zatrzyma złośliwego nowotworu.
Ale składamy się, gdy tylko zobaczymy, czy usłyszymy, że kolejny człowiek nie ma na to, żeby się leczyć. Od zawsze wyręczamy państwo w opiece systemowej. Od zawsze państwo mówi, że robi co może, ale nie ma wystarczającej liczby lekarzy, pielęgniarek, pieniędzy na drogie leczenie. Sytuacja w niektórych szpitalach jest tak dramatyczna, że niekiedy trzeba na miesiąc zamknąć oddział, aby lekarze poszli na urlopy. Mają tyle pracy i jest ich tak mało, że nie mogą odpocząć.
Co możemy zrobić? Tylko uspokoić niepokój związany z bezradnością. Mimo poprawy jakości życia, stresujemy się coraz bardziej, bo wmówiono nam, że musimy mieć poczucie sprawczości, aby nie rozpaść się w pędzącym świecie. Nie musimy. Pomagam kilku wybranym instytucjom raz w roku. Tyle mogę zrobić. I namawiam rządzących, aby leki i operacje ratujące życie były refundowane.
