Chodzi o zachęcenie Polaków do prokreacji, aby miał kto w przyszłości płacić podatki i składki emerytalne. Pomysł wart mszy, ale sposób, w jaki Fedak chce tego dokonać, jest szokująco niemądry.
Oto minister wymyśliła, że wysokość becikowego zależeć powinna od liczby potomstwa. Rodzice jedynaków dostaną symboliczne pieniądze, dwójki - trochę większe, nieco więcej - dziecko trzecie i kolejno coraz wyższe.
Pomysł kuriozalny! Później państwo przygarnie przychówek lub - co bardziej prawdopodobne - dojdzie do pokoleniowego dziedziczenia biedy i bezradności.
Tymczasem o miejsce w żłobkach i przedszkolach rodzice zaczynają bój wiele miesięcy wcześniej, tworzą się ogromne kolejki, a w niektórych placówkach zapisy przyjmuje się na dwa, trzy lata wcześniej.
A czy minister Fedak wie, że część dzieci przychodzi do szkoły tylko po to, by zjeść obiad? Czy poznała budżety rodzin zastępczych? Cóż, łatwiej raz zapłacić za niemowlaka, niż go później wychować.