Stal Ostrów - Twarde Pierniki Toruń 96:74 (24:15, 21:22, 28:17, 23:20)
STAL: Florence 16 (3), Drechsel 15 (2), Garbacz 13 (3), Kulig 7 (1), Young 4 oraz Palmer 15 (1), Wojciechowski 12, Andersson 6, Mokros 4, Simmons 4.
TWARDE PIERNIKI: Manigat 18 (2), Rogić 13, Amigo 5, Cel 3, Diduszko 2 oraz Eads 15 (1), Samsonowicz 8 (2), Janczak 7 (1), Kołodziej 3.
Ten mecz dla torunian był absolutną zagadką. - Trzy tygodnie nie graliśmy o punkty, tylko cztery dni trenowaliśmy w komplecie. Nie wiem, czego się spodziewać w tym meczu - powiedział Ivica Skelin.
Brak ogrania od początku rzucał się w oczy. W ofensywie torunianie z dużym trudem budowali swoje akcje. Tym bardziej, że Stal po trzech porażkach w ostatnich czterech meczach rozpoczęła bardzo agresywnie. W obronie goście gubili krycie, a co gorsza, szybko po dwa faule złapali Rogić i Amigo. Po 4 minutach było 14:4 i Skelin musiał prosić o czas.
Dysponujący szerszym składem mistrz Polski podkręcał tempo (aż 21 rzutów z gry w 1. kwarcie), miał także dużą przewagę pod tablicami. Było już -15, ale w 2. kwarcie torunianie zagrali dużo lepiej w defensywie. Po drugiej stronie parkietu kilkoma ciekawymi akcjami popisał się Eads, z dystansu trafiał Manigat i przewaga Stali spadała momentami do 6 punktów.
Druga połowa zaczęła się fatalnie: Kulig za 3, Florence 2+1 i przewaga urosła nagle do 17 punktów. Zwłaszcza Amerykanin ze Stali czuł się świetnie w tym meczu i bombardował toruński kosz z dystansu. To była seria 11:2 zaraz po przerwie. Goście pudłowali nawet rzuty wolne (aż 14 z 34), w połowie 3. kwarty było już 62:42. Torunianie zaczęli po przerwie płacić rachunek za prawie trzy tygodnie izolacji i kłopoty z rotacją w tym meczu. Po trzech kwartach skuteczność z gry spadła do 33 procent.
