Autorem słów jest rzecznik gubernatora Kalifornii Arnolda Schwarzeneggera znanego bardziej jako filmowy Terminator. Żeby nie było nieporozumień, wyjaśniam: Kalifornia to trzydziestosiedmiomilionowy stan USA, który jest 10 gospodarką świata, porównywalną z potęgą gospodarczą Francji. Za Kalifornią lokuje się Hiszpania, Południowa Korea, Brazylia, Indie, Meksyk, Rosja i Australia.
Jednak Kalifornia oszczędza, gdyż ma dwudziestopięciomiliardową dziurę budżetową. A koszty ewentualnych podróży zagranicznych gubernatora Terminatora są nic nieznaczącym ułamkiem ułamka procentów stanowego budżetu. Więc o co chodzi? Ano - tłumaczą amerykańscy dziennikarze - gdyby Schwarzenegger zdecydował się w tej sytuacji na zagraniczne wyjazdy za pieniądze podatników - opinia publiczna by go zlinczowała!
Nasz kraj, jak wiadomo, słynie z tego, że nigdy nie doszło do królobójstwa. A nasza gospodarka jest od kilkunastu lat ekonomicznym tygrysem. Wprawdzie bezzębnym, ale jednak drapieżnikiem. Nic tedy dziwnego, że koleżeństwo marszałkostwo Sejmu (pięć sztuk) przyznało sobie po 50 tysięcy złotych premii za całokształt dokonań. Cóż to jest ćwierć miliona wobec budżetu państwa, którego nawet światowy kryzys się nie ima? Taki Terminator może nam, panie dziejski, naskoczyć (wężykiem, panie majster!).
Również u nas, w krainie złotówkami i euro płynącej, kilku dżentelmenów zajmujących się budową stadionów na Euro 2012, nagrodzonych zostało ponadstutysięczną premią. A to, że obiektów jeszcze nie ma, to jakiś głupawy szczegół, pomówienie, jak w dowcipie o pewnej żonie:
- Ukłony, panie Horn. Słyszałem, że pańska małżonka ma niebywały temperament - wita swego sąsiada Stein.
- Czy ja wiem? Jedni mówią tak, drudzy siak...
