Tak w każdym razie twierdzi niejaki Wacław Martyniuk z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. I ubolewa nad ciężką sytuacją finansową pana prezydenta. Bo przecież więcej zarabiają prezesi korporacji i banków. Dlatego bardzo zazdroszczę Martyniukowi, dla którego ponad ćwierć miliona rocznie to "dolne stany stanów średnich". W jakim więc kręgu "górnych stanów" musi obracać się poseł Martyniuk?
Chciałbym jednak przypomnieć lewicowemu politykowi, że prezydentem Polski nie zostaje się za karę. O ile pamiętam, żaden z kandydatów do fotela w Pałacu Prezydenckim nigdy nie narzekał na zarobki. Przeciwnie - wszyscy podkreślali, że to misja, poświęcenie dla ojczyzny i obywateli. Skąd wiec pomysł Martyniuka, by podwyższyć prezydencką gażę? Ano stąd, że na głowie państwa spoczywa niewyobrażalna odpowiedzialność. Jeśli chodzi o mnie, to wolałbym płacić z podatków nie za odpowiedzialność, lecz skuteczność i efektywność pracy. A ta, w polskim systemie parlamentarno-gabinetowym, jest - powiedzmy - taka sobie. Jeśli nie liczyć ciężkiej harówki wetowania. W ciągu ostatnich miesięcy Lech Kaczyński zawetował aż trzynaście ustaw przygotowanych przez rząd PO.
Tegoroczny budżet Kancelarii Prezydenta to 190 mln zł. Jak na tanie (i kryzysowe) państwo całkiem dużo.