Trochę dziwię się opieszałości TK, ale tylko trochę. Bo, po pierwsze autorzy obowiązującej Konstytucji nie przewidzieli, że Lech Kaczyński nie będzie mógł patrzeć na Donalda Tuska i odwrotnie. Po drugie Konstytucja zakłada, że głową państwa jest prezydent, ale politykę zagraniczną prowadzi rząd. Rodzi się więc pytanie, czy premier RP może, jak mówi młodzież, "nagwizdać" głowie państwa, jeśli ta zażąda dla siebie dodatkowego krzesła w Brukseli, samolotu i wspólnej fotki z Manuelem Barroso? Po trzecie wreszcie, jak wybrnąć z impasu: prezydent RP wkłada palce w gruzińskie drzwi, natomiast premier uważa, iż lepiej jest nie trzaskać drzwiami Kremla.
To tylko kilka przykładów ilustrujących kłopot Trybunału Konstytucyjnego. Natomiast rozrzewniła mnie wypowiedź prezydenckiego ministra Piotra Kownackiego, który wczoraj sędziów TK dramatycznie przekonywał, że nie wie, o co w tej sprawie chodzi. Otóż, panie ministrze, odpowiedź jest prosta i zasadza się na jednym trywialnym pytaniu: kto tu rządzi? Trybunał Trybunałem, ale racja musi być po stronie prezydenta.
Odkąd bracia Kaczyńscy zdobyli w Polsce władzę, powtarzałem, że Prawo I Sprawiedliwość bardziej szkodzi aniżeli pomaga. I zdania nie zmieniłem do dziś. Nie oznacza to wcale, iż rządy Platformy są dla Polski jakimś rzeczywistym przełomem. Przeciwnie, im dalej w las, tym bardziej Donald Tusk przypomina kiepskiego nadleśniczego, nadzorującego pijanych gajowych w wyciętym lesie. Platforma nie ma wizji państwa i nie potrafi zrealizować porządnie choćby jednej przedwyborczej obietnicy.
A nam pozostaje tylko kibicowanie, kto wygra: Kargul czy Pawlak.