Pan prezydent pojechał wczoraj na otwarcie hali sportowej do powiatowego Zambrowa, bo - jak stwierdził - "musi być wszędzie". W tejże hali, zbudowanej jakby na przekór kryzysowi w ciągu 20 miesięcy, pan prezydent kraju nazwał kryzys gospodarczy "chorobą, która trochę nas zaskoczyła". Stwierdził potem: "Mam nadzieję, że uda nam się przejść lekką chorobę". Po czym powiedział coś, po czym kryzys uciekł jak Mały Głód z takiej śmiesznej reklamy jogurtu: "Zrobię wszystko, aby ową chorobę osłabić".
Poza panem prezydentem, którego nie szanuję za jego wiedzę ekonomiczną, ujawnił się w piątek także drugi myśliciel - Sławomir Skrzypek, prezes NBP. Ten, który zaskoczony przez dziennikarzy prostymi pytaniami gdzieś na korytarzu, potrafi wydusić z siebie jedynie proste formułki: nie wiem, to nie do mnie pytanie, jestem dobrej myśli. Pan prezes jest człowiekiem pana prezydenta od lat - to pan prezydent gdy odchodził z Najwyższej Izby Kontroli, wysłał go na studia do USA, a potem zrobił wiceprezydentem Warszawy. Wczoraj pan prezes NBP, pewnie zmuszony w końcu przez pana prezydenta, ogłosił: "Polska należy do grupy krajów pozytywnie wyróżniających się wśród gospodarek wschodzących. Naszą wspólną odpowiedzialnością jest uświadamianie tych faktów partnerom Polski."
Żeby nie było nieporozumień - ta duma i nadzieja, o której napisałem na początku, to był żart.
Akurat pasuje do tragikomedii Prezydent - Prezes.