Zyzak przyszedł bowiem pewnego dnia do profesora Nowaka, specjalisty od historii dwudziestolecia międzywojennego ubiegłego wieku, położył mu na biurku 700 zapisanych kartek o życiu Lecha Wałęsy i powiedział, że to jego praca magisterska. I że wszystkie panie Jadzie i panów Sławków, którzy bez nazwiska w jego pracy występują i mówią o Wałęsie, ma nagranych na taśmie. Więc w razie czego może udowodnić, że z nimi rozmawiał. Zyzak został magistrem, a potem tę swoją pracę wydał jako książkę. Wtedy dopiero politycy przeczytali, iż Lech Wałęsa miał w swojej rodzinnej wsi nieślubne dziecko. W dodatku, co sam słyszałem, poseł Celiński z SLD powiedział, że nigdy nie mówił tego, co o Wałęsie mówi w książce Zyzaka!
Wczoraj Barbara Kudrycka, minister nauki, zdecydowała o kontroli na Wydziale Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, która ma być przeprowadzona w związku z "nieprawidłowościami metodologicznymi w procedurze przygotowania, zrecenzowania i obrony pracy magisterskiej ujawnionymi w artykułach prasowych i szerokiej debacie publicznej". Szef wydziału historii mówi, że nie boi się kontroli.
Biedny ten Zyzak. Cały rząd i dwie trzecie posłów się na niego uwzięło. A on, zwyczajny chłopak po technikum elektrycznym, chciał zostać magistrem. I został. Do doktoratu go już nie dopuścili. Teraz jeździ po Polsce jako pracownik obsługujący kserokopiarkę w Instytucie Pamięci Narodowej i opowiada o tym nieślubnym dziecku Wałęsy.
Tak na marginesie, Grzesiek "Wałęsiak" istniał. Piszemy dziś o tym. O innych rzeczach można się dowiedzieć z książki Zyzaka.
Bo książkę Zyzaka każdy może mieć.
Każdy, kogo na taką grubą książkę stać.