"Po wejściu Polski do Unii polscy rolnicy będą się mieli lepiej niż rolnicy Piętnastki" - odpowiada na to komisarz Verheugen, który chciał nawet wygłosić, że - tu cytat z materiałów przekazanych dziennikarzom - "polscy rolnicy powinni raczej padać na kolana trzy razy dziennie i modlić się, żeby akcesja się nie opóźniła". Ostatecznie zachęta do wznoszenia modłów nie padła, komisarz powstrzymał się w ostatniej chwili.
Nie powstrzymał się natomiast przed wygłoszeniem kilku innych dyrdymałów.
Zdaniem komisarza koszty prowadzenia gospodarstwa w Polsce wynoszą jedną czwartą kosztów prowadzenia gospodarstwa w Danii czy w Niemczech. Nie mam pojęcia jak komisarz to obliczył. Wiem natomiast, że ceny środków ochrony roślin, nawozów, pasz czy nasion w Polsce i w Unii nie różnią się zasadniczo, czasem w Unii są tańsze niż w Polsce. Droższy jest olej napędowy, ale Unia stosuje duże dopłaty do paliwa rolniczego, a więc rolnicy i tak wychodzą na swoje.
Verheugen przekonywał też, że polscy rolnicy będą mieli równe szanse w konkurencji z rolnikami z UE, chociażby dlatego, że jedno euro pod Ełkiem ma inną wartość niż jedno euro pod Amsterdamem.
No cóż, może jeśli chodzi o koszt wynajęcia łódki, żeby sobie popływać po jeziorze. Bo jeśli mówimy o kosztach prowadzenia gospodarstwa, to z pewnością komisarz się myli.
Szczególnie jeśli chodzi o duże, nowoczesne, towarowe gospodarstwa specjalizujące się w produkcji zbóż. Te, po naszym wejściu do Unii, będą najbardziej zagrożone, bo - nie łudźmy się - mogą nie wytrzymać zachodniej konkurencji. Dla małych gospodarstw wysokość dopłat nie będzie miała większego znaczenia.
Ale prawdą też jest, że nie mamy innego wyjścia i musimy się zgodzić na unijne propozycje. Nie chcemy przecież wiecznie żyć w europejskim zaścianku.
Na gorąco
Małgorzata Felińska
Wszystko, albo nic - mówią dziś rolnicy i obrażają się na Unię Europejską, Komisję Europejską i komisarza Verheugena za małe dopłaty bezpośrednie, niewielkie (jak na nasze możliwości) limity produkcyjne i długie okresy przejściowe.