Tak też się stało, tylko do dziś nie bardzo wiadomo, czy te pieniądze rzeczywiście przeznacza się na konserwację i budowę polskich dróg. Co nie zmienia faktu, że jest to nadal podatek.
Założenia budowy autostrad też wydawały się sensowne: skoro budżetu państwa na to nie stać - niech zajmą się tym prywatne konsorcja, zaś autostrady będą płatne. Powołano więc agencję i dziesiątki regionalnych spółek, ale przez 10 lat zbudowano niewiele ponad sto kilometrów. I wreszcie wczoraj okazało się, że bez kolejnego podatku na drogi i autostrady znów nic nie wyjdzie z rządowych planów. Opłata winietowa - bo tak będzie się nazywał kolejny podatek za wątpliwy przywilej jazdy samochodem - może być wprowadzona w przyszłym roku. Wicepremier Marek Pol całkiem poważnie wyjaśniał, że ów haracz to jedynie - cytuję "uzupełnienie systemu, w którym uczestniczy państwo". Wicepremier zapomniał jednak, że państwo może w tym "uczestniczyć" tylko i wyłącznie dlatego, że zabiera nam co roku inny, horrendalnie wysoki podatek dochodowy.
Wybierzmy przyszłość - przekonywał Leszek Miller przed rokiem. Ale jeżeli sztuka rządzenia polega na wprowadzaniu coraz to nowych podatków, tyle że inaczej nazywanych, to przyszłość wygląda mizernie.
Na gorąco
Jacek Deptuła
Pomysł był dobry: po co posiadacze samochodów mają co roku płacić tzw. podatek drogowy, skoro łatwiej wliczyć go w cenę paliwa.