Miller ryzykował w Kopenhadze wiele - jeśli, oczywiście, odrzucimy wiecznie żywy i głupi pogląd o spiskowej teorii dziejów (duński thiller został z góry ukartowany): nie tylko fiasko wieloletnich naszych starań o wejście do jednego z najbardziej elitarnych klubów. Ryzykował plajtę jedynej rzeczy, której jego rząd pozostał wierny, czyli właśnie konsekwencji w marszu do Unii. Położył na szali swój los jako polityka, bo przegrani nigdy nie mają racji i nikt ich nie potrzebuje. Jest jednak rzecz o wiele ważniejsza: krach wczorajszych negocjacji okazałby się - w ostatecznym efekcie - klęską nas wszystkich, naszego kraju. Cokolwiek nam dzisiaj się wydaje, czegokolwiek byśmy się nie lękali i czegokolwiek do końca nie bylibyśmy pewni, to: nie ma dziś w Europie miejsca dla samotnych wysp; każda większa burza oznaczać może dla ich tragedię. Jest pogoda dla archipelagów - czy nam się to podoba, czy nie.
W tym nie ma żadnej ideologii, tylko czysty polski interes.
Druga strona też miała dużo do stracenia: Polska znaczy w Europie więcej nie tylko niż Malta czy Słowacja i dla Unii nie byłoby bez znaczenia pozostawanie jej poza europejską strukturą. Oznaczałoby to fiasko unijnej dyplomacji a i - nie ukrywajmy - ważnych interesów gospodarczych skupionych w niej państw. I z powodu ważności polskiego rynku, i z racji tego, że Polska zawsze była pomostem i łącznikiem z jeszcze większym i bardziej chłonnym rynkiem wschodnim.
Także z ich strony to jest czysty interes.
Ale to nie jest proste równanie, bo Unia bez Polski dałaby sobie radę, samotnej Polsce byłoby znacznie trudniej.
Prawdopodobnie w tym pokerze zgarnęliśmy ze stołu wszystko co było do wzięcia. Prawdopodobnie nikt lepiej nie rozegrałby tej partii, choć niezadowolonych nie ubędzie, na pewno. Chyba nam wyszło w piątek, trzynastego.
Na gorąco
Jan Raszeja
W puli były dwa miliardy euro. Ugraliśmy z tego dla siebie mniej więcej połowę. Dla innych - przy okazji i z poczucia tradycji (za waszą i naszą kasę) - 300 milionów. To był ostry poker, to jest duża wygrana.