Rozstrzygniecie sprawy Rywina jest ważne. Nie tylko dla Agory, nie tylko dla premiera, nie dla SLD, parlamentu czy telewizji. Jest to rzecz o fundamentalnym znaczeniu dla spraw publicznych w Rzeczpospolitej, dla jej zdrowia moralnego, po to, aby była państwem prawa nie tylko w politycznych deklaracjach, ale naprawdę i na co dzień. Jednak ważność tego co się dzieje wokół tej afery trzeba tłumaczyć, bo - jak się zdaje - dla większości Polaków pozostaje ona tematem zastępczym, trudną do rozszyfrowania grą warszawskich elit, toczoną wedle niezrozumiałych reguł i o nieznaną stawkę. I tak traktują to co prokurator Kapusta mówi o śledztwie, co o prezesie Kwiatkowskim sądzi marszałek Borowski, minister Janik czy pani Popowicz, i co ma do powiedzenia o ustawie medialnej posłanka Śledzińska-Katarasińska.
I pewnie większość moich współobywateli nie siedziała przed telewizorami wsłuchując się w Michnika i rozkoszując dociekliwą inteligencją Rokity. Część z nich miała - może - co innego do roboty: któryś dzień z rzędu blokowała szosy, albo grzęzła w korkach przed blokadami. Zresztą co im tam łasy na pieniądze Lew, skoro mają swoich własnych małych rywinów: skorumpowanego urzędnika wyciągającego rękę po łapówką, złego policjanta rezygnującego za dwadzieścia złotych z wypisania mandatu, jeszcze kogoś, sami wiecie najlepiej...
Nie czarujmy się: nawet jeśli winni tej warszawskiej afery zostaną ujawnieni i ukarani, to ci lokalni rywinowie nie znikną. Ale może będą się bardziej bali. Może nareszcie przestaną być górą.
Dlatego warto trzymać kciuki za prokuratora Kapustę i za sejmowa komisję.
Na gorąco
Jan Raszeja
Rozstrzygniecie sprawy Rywina jest ważne. Nie tylko dla Agory, nie tylko dla premiera, nie dla SLD, parlamentu czy telewizji.