Nic takiego. Minister finansów to wszystko proponuje tylko dlatego, że musi znaleźć pieniądze na składkę do UE oraz wsparcie funduszy pomocowych. UE daje bowiem pieniądze np. na infrastrukturę, ale tylko wtedy, gdy dokłada się do tego z budżetu państwa czy samorządu. Kołodko proponuje zatem obniżki, by więcej od nas wyciągnąć. Odebranie ulg oznacza bowiem tak duże oszczędności, iż trzeba by obniżyć stawki podatkowe o 1/3 by były takie same wpływy podatkowe. Tak dużo Kołodko obniżyć nie chce. A jeszcze trzeba do tego doliczyć oszczędności w obsłudze systemu ściągania podatków.
Intencja jest zatem jasna, ale wątpliwości przez to nie znikają. Kołodko chce wprowadzić stawkę zerową dla najuboższych. Co zatem zrobić ze składką na ubezpieczenie zdrowotne odliczaną od podatku? Jeżeli znikną ulgi na edukację, to jaki system zachęt stworzyć dla (zwykle biednych) ludzi chcących się kształcić? Czy podatki obejmą też rolników? Najbogatsi będą przecież samych dopłat dostawali ponad 100 tysięcy złotych rocznie. Dlaczego oni nie mają płacić podatku, a emeryci i renciści to i owszem? A przecież jest to zaledwie zarys najważniejszych kwestii, które trzeba umieć rozstrzygnąć i to o wiele bardziej umiejętnie niż Marek Pol konstruował ustawę o winietach.
Najważniejszą jednak sprawą już nie tylko dla Kołodki, ale i dla całego rządu jest przekonanie większości posłów oraz opinii publicznej, że jest to ustawa dobra nie tylko dla budżetu, ale i dla obywateli. Leszek Balcerowicz próbował i mu się nie udało. Czyżby Kołodko myślał, że ma więcej szczęścia?
Na gorąco
Roman Bäcker
Grzegorz Kołodko szykuje nam rewolucję podatkową. Chce znieść wszelkie ulgi i obniżyć stawki podatkowe. Czyżby oznaczało to, że państwo będzie chciało od nas mniej pieniędzy?