Postronny obserwator sceny politycznej odnosił wrażenie, że minister Balicki wiedział czego chce: deklarował pełne poparcie dla nowego systemu opieki zdrowotnej (wymyślonemu wszak przez swojego poprzednika) a jednocześnie starał się rozmawiać ze środowiskiem - wewnętrznie często skonfliktowanym, choć zarazem przeświadczonym, iż resortem rządzą nieudacznicy i amatorzy nie akceptujący jakiegokolwiek dialogu. Balicki dawał nadzieję, że tak wcale być nie musi. Na nadziei się skończyło.
Oczywiście: zbyt krótko urzędował aby mieć pewność, że potrafiłby pomóc naszej służbie zdrowia. Szansy mu nie dano, natomiast zrobiono wiele, aby utrudnić mu zadanie. Pamiętamy jeszcze donosy kierowane do centrali przez funkcjonariuszy Sojuszu, iż minister otacza się niewłaściwymi (czytaj: nie naszymi) ludźmi. Teraz dowiedzieliśmy się o wyrzuceniu - i to kilka tygodni temu - Balickiego z klubu jego macierzystej partii, Unii Pracy. Wiedzieliśmy o konflikcie pomiędzy nim a najbliższymi współpracownikami Łapińskiego. Wygrał go pozbywając się ludzi, z którymi nie chciał pracować. Teraz wrócili z tarczą, on poniósł klęskę.
To co się stało wczoraj to jeszcze jeden kamyczek do rządowego ogródka, pracowicie zachwaszczanego złymi decyzjami, chybionymi posunięciami, nieprzemyślanymi deklaracjami, głupim partyjnym solidaryzmem, słowotokiem, za którym nie idą czyny, niezrealizowanymi planami. Chciałoby się rzec: po co wam, panie i panowie, opozycja? Przecież sami potraficie wspaniale się skasować.
Na gorąco
Jan Raszeja
O ewentualnej wyższości Narodowego Funduszu Zdrowia nad systemem kas chorych przekonamy się pewnie niedługo. O tym, że rząd się sypie - już wiemy.