Jeśli wierzyć prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu - jest chyba światełko w tunelu w sprawie zatwierdzenia Traktatu Lizbońskiego. Słychać nawet zapowiedzi, że do ratyfikacji może dojść w przyszłym tygodniu. Oby nie skończyło się tak, jak tworzenie sławetnego PO-PiS-u.
Ale na marginesie tej awantury zastanawiam się jak to jest, że unijne szaty od trzech lat rozdziera tylko Polska? Dlaczego Irlandczycy nie podstawiają nogi Anglikom, zarzucając im odwieczny ekspansjonizm i wyzysk? Czy Niemcy w ramach UE nie boją się sojuszu brytyjsko- hiszpańsko- francuskiego, który utemperuje nadmierne ambicje kanclerz Angeli Merkel? Czy pozostałym 26 krajom Europy w ogóle nie zależy na suwerenności? Jak to wreszcie jest, że na 27 narodów tylko nasz dostrzega zagrożenia wiary ojców, narodowej tożsamości i patriotyzmu?
Odpowiedzi mogą być dwie: rację ma Polska, a ściślej bracia Kaczyńscy, bo to przecież oni stwarzają tę ciągłą atmosferę zagrożenia. Albo rację mają pozostałe kraje członkowskie Unii, które dostrzegają w integracji zdecydowanie więcej korzyści niż zagrożeń. Odpowiedź zostawiam czytelnikom.
Czasem tylko, kiedy myślę o polskim udziale w cywilizacyjnym rozwoju Europy, dopadają mnie czarne myśli. Naukowym i technologicznym centrum kontynentu nie byliśmy nigdy. Kulturalnym - też nie, a w sensie politycznym od 300 lat albo nas nie było, albo znajdowaliśmy się na marginesie. O gospodarce aż strach mówić. Nawet nie staliśmy się centrum europejskiej myśli religijnej, bo większy nacisk kładziemy na obrzędowość i folklor niż myśl.
Sądzę więc, że Prawu i Sprawiedliwości w walce o należne prawa Polski w Europie potrzeba jest dużo więcej pokory.