Ale po chwili zastanowienia muszą pojawić się poważne wątpliwości. Po pierwsze - przestępców nie odstrasza groźba nawet bardzo surowej kary, tylko jej n i e u c h r o n n o ś ć. Jeśli policja nie będzie ścigała smarkaterii kradnącej w sklepach, piwnicach czy drobnych oszustów - wychowa sobie pokaźną armię prawdziwych bandytów.
Po drugie: gen. Adam Rapacki z KGP twierdzi, że dzięki temu - kosmetycznemu jakoby - zabiegowi, policjanci będą mogli skupić się na poważniejszych przestępstwach. I zaoszczędzą ponoć 3 miliony godzin w roku. Chciałbym w to wierzyć, ale nie mogę. Idę o zakład, że gdyby zrobić taki eksperyment choćby tylko na terenie powiatu - przestępczość nie spadnie. Przeciwnie, rozzuchwaleni drobni złodziejaszkowie zaczną się brać do poważniejszej roboty.
Po trzecie - wszelkie służby mundurowe i wielkie korporacje uwielbiają statystyki. Statystycznie więc przestępczość w Polsce fantastycznie spadnie, co poprawi na pewno samopoczucie komendanta Rapackiego. Ale nie nasze. Bo na liście przestępstw, na które policja chce przymknąć oczy są kradzieże, włamania i "zabór pojazdu w celu krótkotrwałego użycia"... Litości, przecież każdy porządny złodziej samochodów tłumaczy po wpadce, że chciał się tylko przejechać!
A poza tym wszyscy chyba wiedzą (prócz Komendy Głównej) że ofiara drobnego przestępstwa tak czy inaczej traktowana jest przez policjantów per noga. Najłatwiej policji idzie wypisywanie mandatów.