Dziewięć z nich nie żyje. Jednak zrujnowane zdrowie i śmierć innych nie przemawia do wyobraźni tych, którzy po dopalacze z pewnością sięgną. Trafią do szpitala, będą zachowywać się jak dzikie zwierzęta, okaleczać się, wyskakiwać z okien, rzucać się na innych. Nawet jeśli będzie ustawa, która pozornie zrobi porządek ze sprzedażą dopalaczy. Mamy przecież ustawę, która jest batem na eksperymentujących z narkotykami i codziennie policja łapie dilerów lub zwykłych "zażywaczy środków odlotowych". Odlot bowiem od ponad dwóch tysięcy lat jest tym, o czym marzy każdy człowiek, aby uciec od rzeczywistości, z którą sobie nie radzi.
Czytaj: Jeden dzień hospitalizacji pacjenta zatrutego dopalaczami kosztuje nawet 10 tys. złotych!
Nie każdy jednak sięgnie po coś, co może go zniszczyć. Po "mocny kaliber" sięgnie ktoś, kto ma skłonności autodestrukcyjne, bo zwyczajnie nie przejmuje odpowiedzialności za własne życie, które mu zbrzydło. Pytanie tylko, dlaczego człowiekowi, zwykle młodemu, jest tak bardzo wszystko jedno, że kupuje podejrzany specyfik? Na co liczy? Że na chwilę odleci, czy że jednak umrze? Stawiam na to drugie. Gdyby bowiem chciał tylko odlecieć na chwilę, sięgnąłby po wypróbowane metody.
Może biegać, wyciskać na siłowni (wyraźny skok endorfin), kompulsywnie podróżować, mieć fioła na punkcie zdrowej żywności, kochać się, skakać ze spadochronem albo na paralotni, zostać Jurkiem Owsiakiem, siostrą Chmielewską, politykiem, a nawet dziennikarzem. Takie zajęcia sprzyjają radzeniu sobie z wewnętrznymi napięciami. Codziennie coś nowego, a mózg się grzeje i haj gwarantowany.
Po dopalacze sięgają zwykle ci, którzy nie mają pieniędzy. Za kilka złotych kupują w sklepie, w którym ekspedientka siedzi za kratą jak Hannibal Lecter i wydziela działki śmierci. Jej też jest wszystko jedno, w przeciwnym razie sięgnęłaby po pracę, która innych nie zabija.
Czytaj e-wydanie »