Dyrekcja Poczty Polskiej planuje zwolnić 8 tysięcy pracowników i zamknąć 1400 placówek. No, może nie całkiem zamknie (na to nie pozwala ustawa), ale zawiesi ich działalność, czyli wykorzysta stosowany dotąd patent. Redukcje dotkną zwłaszcza punkty pocztowe w małych miejscowościach.
Poczta to etatowy chłopak do bicia. A to spóźnia się z przesyłkami, a to zatrudni złodzieja lub zgubi paczkę. Samo ciśnie się na usta: wpuścić konkurencje na rynek przesyłek.
Poczta ma jednak jedną ważną zaletę: jest. I dzięki temu, że jest, mogę dziś na wyspie Wolin wrzucić do skrzynki list z ważnym dokumentem i spodziewać się, za kilka dni odbierze go ciocia z bieszczadzkiej wsi. Cała operacja kosztuje 1,55 i dla cioci z Bieszczad jest jednym z filarów życiowej stabilności.
Kolejne rządy licytują się obietnicami "aktywizacji obszarów wiejskich". No i "Polska B" próbuje żyć na własny rachunek. Ludzie poznają smak internetowego handlu: sprzedają miód w sieci, kupują części do kombajnu i agd. Za pośrednictwem poczty, bo dla konkurencji prowincja to żaden interes.
Uderzenie w usługi pocztowe zaboli przede wszystkim tych, którzy usiłują żyć bez państwowej łaski z dala od Warszawy, Łodzi czy Bydgoszczy.
Czy, przepustką do najprostszych wygód cywilizacji musi być zameldowanie w zakorkowanej aglomeracji?
Do zobaczenia w kolejce do okienka.
Udostępnij