MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Polaków nie obsługujemy

Rozmawiał ROMAN LAUDAŃSKI [email protected]
Rozmowa z prof. MARKIEM DZIEKANEM, kierownikiem Katedry Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki Uniwersytetu Łódzkiego

- Można porównać obecną sytuację związaną z Iranem z tym, co działo się przed atakiem Amerykanów na Irak?
- Były powody, żeby bać się Iraku. Rozpętali dwie wojny: iracko-irańską i wojnę z Kuwejtem.
- A Iran?

- To kraj, który nigdy nikogo nie zaatakował i nikomu nic nie zrobił. A teraz przedstawiany jest przez propagandę jako ten, którego trzeba się bać. I zarzut ten stawiają Stany Zjednoczone, które w swojej historii wykorzystały już bombę atomową! Dla mnie sprawa jest nieczysta i nieetyczna. Za nieetyczną uważam również wojnę w Iraku.

- Ewentualny atak na Iran byłby kolejnym przykładem wojny prewencyjnej?
- Na przykładzie Iraku widać, na ile takie wojny się nie sprawdzają. Uwierzono w pewne deklaracje Saddama Husajna, a teraz wierzy się w słowne gry prezydenta Iranu.

- Mówi, że Izrael musi zniknąć z powierzchni ziemi!
- Jestem przekonany, że to część słownej gry. Iran nie jest krajem "szalonych mułłów". W ich polityce szaleństwa, jako żywo, nie ma. A jeśli chodzi o ich wypowiedzi na temat Izraela, to przecież nie mówią niczego nowego! Nieoficjalnie wszystkie, a oficjalnie prawie wszystkie kraje muzułmańskie są wrogie Izraelowi. Nawet Malezja, która prowadzi politykę antyizraelską, a jednocześnie jest proamerykańska. Prezydent Iranu mówi o tym zbyt ostro, ale dla mnie jest to swoiste naigrawanie się z zachodnich polityków. Nie podejrzewam, żeby bez powodu - bez ataku amerykańskiego - Iran zaatakował Izrael.

- W ostatnich tygodniach co chwilę agencje donoszą o kolejnych groźbach Iranu: użyją rakiet dalekiego zasięgu, które mogą dolecieć do Europy, ukryją swój program atomowy, w odpowiedzi na atak uderzą na całym świecie. Nie trzeba się bać?
- Iranowi zależy na zdobyciu silnej pozycji w regionie. Na razie jej nie mają. Dąży do hegemonii, tak jak to było za czasów szacha. Chomejni i jego następcy też chcieli być głównymi rozgrywającymi. W kwestiach polityki wewnętrznej politycy irańscy chcą również umocnić swoją pozycję. Wszyscy Irańczycy chcieliby, żeby ich kraj był ważny, żeby budził strach. Dlatego mowa jest o bombie atomowej. Prawdopodobnie dużo więcej jest w tym propagandy, niż faktów. A ich społeczeństwo cieszy się, że Iran jest bliski zdobycia tej broni. I z pewnością każdy atak na Iran doprowadziłby do umocnienia się obecnych władz. Irańczycy są w większości proamerykańscy, ale w przypadku ataku nie pozwolą sobie na to, żeby Amerykanie zajęli ich kraj. Badania opinii publicznej w Iranie wykazały, że większość Irańczyków popiera to, co władze czynią w kierunku uzyskania broni atomowej. Społeczeństwo odbiera to w kategoriach prestiżu. Szczególnie, że broń atomową ma Izrael.

- O czym głośno się nie mówi...
- W tej sytuacji Irańczycy słusznie zapytują: skoro Izraelowi wolno, to dlaczego nie nam? To jedno z najważniejszych pytań. Władze w Teheranie nigdy dobrowolnie nie zrezygnują z prób zdobycia tej broni! Gdyby to zrobiły, naraziłyby się na spadek zaufania własnego społeczeństwa, które odebrałoby to jako strach przed Stanami Zjednoczonymi i Izraelem.

- Czym można wytłumaczyć to propagandowe parcie USA na Iran?
- Od 2003 roku nie potrafię odczytać intencji politycznych amerykańskich polityków. Popełnili tak dużo błędów, że trudno je czymś wytłumaczyć. Odnoszę wrażenie, że jest to kolejne niezrozumienie sytuacji, tym razem w Iranie. Amerykanom wydaje się, że gdyby zaatakowali, to Irańczycy obalą rządy ajatollahów i staną się społeczeństwem demokratycznym. Jakie mogą być inne powody?

- Potężne złoża gazu ziemnego i ropy naftowej w Iranie?
- To byłoby możliwe przy założeniu, że wymknie im się spod kontroli Irak.

- Może tak się zdarzyć?
- Wszystko zależy od tego, jak długo Amerykanie tam będą i co zamierzają zamontować w Iraku. Sytuacja może im się wymknąć, ponieważ mamy do czynienia z kolejnym mitem w myśleniu: jeśli obalimy autorytarny rząd w następnym kraju, to na pewno społeczeństwo wybierze demokrację na wzór amerykański. Takie myślenie było w przypadku Iraku, a wcześniej Palestyny. Wyniki wyborów w obu tych krajach wszystkich zaszokowały, ale właśnie tego się spodziewałem. Było wiadomo, że po wymuszonych rządach o charakterze świeckim musi nastąpić reakcja. Wcześniej to samo stało się w Algierii. Przerażające jest to, że mając po kolei te wszystkie przykłady, nie bierze się ich pod uwagę.
- Ameryka i Zachód potrafią zrozumieć świat arabski? Edward Said, autor książki "Orientalizm" pisze: "Dość często słyszy się z ust urzędników z Waszyngtonu i innych ośrodków o zmianach na mapie Bliskiego Wschodu, tak jakby starożytnymi społecznościami i milionami ludzi można by było swobodnie potrząsać, niczym orzechami wrzuconymi do słoika".
- Nie wiem, dlaczego takie myślenie nadal trwa? I dlaczego, pomimo tylu przykładów, że tego się nie da zrobić, Stany Zjednoczone ambitnie pchają się do tego regionu i ciągle chcą go zmieniać? Tamte społeczeństwa wcale tego nie chcą! "Jastrzębiom" z Waszyngtonu wydaje się, że wszyscy chcą demokracji na wzór amerykański! To nie tak. Bliski Wschód chce modernizacji, ale w dziedzinie technologii. Inne ich na razie nie obchodzą. Czy kiedyś będą? Być może Arabowie, Irańczycy kiedyś jej zachcą, ale muszą to zrobić sami.

- Po 11 września Amerykanie weszli do Afganistanu i usunęli z niego talibów. Ostatnio coraz częściej pojawiają się sygnały, że oni ponownie umacniają się w tym kraju. Jest jakaś iluzoryczność w myśleniu, że zbrojnie uda się rozwiązać problemy Afganistanu, Iraku czy Iranu?
- Zbrojnie na pewno niczego nie uda się uzyskać, czego przykładem jest Afganistan. Mówi się już przecież, że prezydent Afganistanu tak naprawdę rządzi tylko Kabulem, więc jest burmistrzem, a nie szefem całego państwa.

- Zauważył pan jakiekolwiek korzyści wynikające dla Polski z poparcia wojny w Iraku?
- Nie widzę żadnych. Część naszych żołnierzy zyskała doświadczenie na polu walki i oni wiedzą, czym jest wojna. Znają wroga i potrafią z nim walczyć. Korzyści ekonomicznych - nie ma, zresztą nasi przywódcy od początku mówili, że one ich nie interesują. Może korzyścią jest to, że jesteśmy jeszcze większymi przyjaciółmi Stanów Zjednoczonych? Natomiast na Bliskim Wschodzie absolutnie straciliśmy. To już widać podczas wyjazdów turystycznych do krajów arabskich. Nie należy się ich bać. Jednak dawniej było bardzo miło i sympatycznie, a teraz oni pytają: a po coście pojechali na tę wojnę? Studenci mi opowiadali, że np. w Ammanie na niektórych sklepach pojawiły się kartki: Polaków nie obsługujemy.

- O czym może świadczyć, że grupa polskich oficerów uczy się języka perskiego?
- Może chcemy zaangażować się mocno w Afganistanie, ale też nie widzę z tego żadnych korzyści. A politykę należy prowadzić w oparciu o korzyści, a nie XIX-wieczne hasła "za naszą i waszą wolność".

- A może o tym, że po persku można rozmawiać również w Iranie i - pomimo oficjalnego dementi zaangażujemy się w ewentualną wojnę przy boku Stanów Zjednoczonych?
- Po persku można rozmawiać w Afganistanie i w Iranie, są tylko różnice w dialektach. Absolutnie odradzam takie pomysły! To byłoby nawet dwuznaczne etycznie. Zagrożenie ze strony Iranu odczuwane jest przez Stany Zjednoczone. A nie jest tak, że to, co zagraża Stanom Zjednoczonym automatycznie zagraża Polsce. Jesteśmy w innej części świata. Inną politykę prowadzi Unia Europejska, której jesteśmy częścią. Amerykanie prowadzą swoją politykę, a my powinniśmy mieć swoją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska