Zbyt wyreżyserowana debata nie pozwalała, by kandydaci zrzucili maski przygotowane przez sztaby. Było tylko kilka momentów, w których zaczynali interesującą dyskusję. Myślę np. o fragmentach dotyczących rozdziału państwa od Kościoła, in vitro, umowy gazowej z Rosją, czy praw związków homoseksualnych. Nie zdziwiłem się też, gdy Jarosław Kaczyński nie odpowiadał konkretnie na pytanie o śledztwo smoleńskie. Zabrakło twardych argumentów i trzeba było kluczyć.
Więcej komentarzy na stronie www.pomorska.pl/komentarz
Bronisław Komorowski nie jest mówcą porywającym tłumy, ale wypadł całkiem nieźle, choć zbyt często ponosił go polemiczny temperament. Natomiast do wizerunku ojcowskiego Jarosława Kaczyńskiego trudno jest mi się przyzwyczaić. Nie wierzę w cudowną przemianę charakteru prezesa, bo z takim dorobkiem politycznym nie porzuca się idée fixe, dla której żyło się dwa dziesięciolecia.
Jedno jest pewne: takie debaty są bardzo potrzebne. Gdyby jeszcze ich formuła pozwalała więcej dyskutować, a mniej deklamować - byłoby zdecydowanie ciekawiej. Tak, jak w finale debaty, gdy Jarosław Kaczyński oświadczył, że będzie prezydentem wszystkich Polaków. Wszystkich?
Czytaj e-wydanie »