Partyjny casting kosztował nas, podatników prawie 30 mln zł - na tyle podliczyła kampanię wczorajsza "Rzeczpospolita". Całkiem pokaźna świnka-skarbonka, którą trzeba rozbić. To jednak nic w porównaniu z koncertem wyborczych życzeń. Obietnice prezydenta-elekta dziennikarze "Rzeczpospolitej" oszacowali na 33,6 mld zł (m.in. podwyżki dla nauczycieli, brak reformy KRUS i wydłużenia wieku emerytalnego - obydwaj kandydaci obiecywali, że tego nie zrobią), a niemal dwa razy tyle należałoby wydać na obietnice złożone podczas kampanii przez Jarosława Kaczyńskiego.
Odwiedź nasz serwis - Wybory prezydenckie 2010
Obietnice mają to do siebie, że zwycięzcy zapominają o nich bardzo szybko. I nie ma co zazdrościć Platformie pełni władzy. Sama tego chciała i wreszcie może przeprowadzić - bez prezydenckiego sprzeciwu - trudne, społecznie niepopularne reformy. Ciekawe, jak to zrobi, kiedy na horyzoncie widać już kolejne wybory (samorządowe i parlamentarne).
Robiąc reformy, które uderzą w niektóre grupy społeczne, narażą się na ich gniew. Wszak nikt nie lubi, kiedy ubywa mu pieniędzy w portfelu. Nie robiąc nic dostaną po głowie od opozycji, która już teraz zapowiada, że bacznie będzie się przyglądać poczynaniom PO. Zauważą to również czujni wyborcy. A kiedy oni się odwrócą - nie stanie się już cud nad urną.
Udostępnij