Cholera!
Niby Trump zapowiadał buńczucznie zakończenie wojny w Ukrainie w ciągu 24 godzin, ale chyba nawet największy jego fan w to nie wierzył. Ot, PR-owa zagrywka kampanijna pod publiczkę. Taki jestem macho, man i w ogóle gość – patrzcie tylko. I kiedy taki ktoś mówi, że zrobi, to nie tylko mówi, ale robi! No dobra, może nie w 24 godziny, ale… po 24 dniach od inauguracji łapie za telefon i mówi: Hallo, Wołodia, Donald speaking.
Gdyby to się nie działo naprawdę, na naszych oczach, to pewnie wielu z nas wzięłoby taki scenariusz co najwyżej za skrypt filmu political fiction klasy B.
Panowie sobie pogadali ponoć przed półtorej godziny, a potem gość, który uważa, że może wszystko i wszystko mu wolno, wykonał jeszcze jeden telefon – do Wołodymyra i powiedział mu, co z Wowką sobie ustalili: NATO – no way; Krym – forget; broń, rakiety i inne takie – ok, ale daj za to te metale, co to je masz tam w ziemi, której ci jeszcze Wowka nie najechał. You know, bussines is bussines, ok?
No, not ok!
Dobrze, że choć w ten piątek nie przypada „13-tego”, bo taka kumulacja, to już byłby szczyt. A szczyt będzie właśnie w Monachium, ale teoretycznie pokojowy. Bo choć wszyscy będą pokój, peace odmieniać przez wszystkie możliwe przypadki i języki, to będą to jednak rozmowy o kapitulacji świata, który znamy. Tego, w którym wspiera się słabszego, twardo mówi się „nie” agresorowi.
To będzie deal – interes ponad wszystko.
Zaraz, zaraz – jak to powiedział po tamtym Monachium Winston Churchill? Mieliście do wyboru hańbę albo wojnę, wybraliście hańbę, a wojnę i tak będziecie mieć.
Szit!
